środa, 2 maja 2018

"Wieża świtu" Sarah J. Maas

"Wieża świtu" Sarah J. Maas, Tyt. oryg. Tower of Down, Wyd. Uroboros, Str. 752

"Dziki płomień, który w nich tańczył, nadrabiał wszelkie niedostatki urody."

Sarah J. Maas pokazała mi, że powieść fantasy może być dobra. Więcej - może być bardzo dobra. To jej twórczość pozwoliła mi stawiać pierwsze kroki w tym gatunku, a jej książki: uwielbiać, podziwiać i wychwalać każdemu kto chce tego słuchać. Nie żartuję. Sięgając po pierwszą część "Szklanego Tronu" nie spodziewałam się, że tak mocno zaangażuję się w rozgrywane wydarzenia i zżyję z bohaterami, ale stało się - przepadłam bez reszty.

Długo czekałam na "Wieżę świtu" i miałam wobec tej książki duże obawy. Owszem, cała seria należy dla mnie do grona powieści najlepszych z najlepszych, ale pamiętajcie, że najnowsza część cyklu nie jest typową kontynuacją a jedynie częścią środkową - opisującą losy bohaterów towarzyszących Celaenie/Aelin w jej przygodzie. Akcja skupia się bowiem na dwóch dobrze znanych bohaterach i do głosu zostają dopuszczeni Chaol i Nesryn. Cieszę się, że otrzymali dla siebie osobny tom, jednak Chaol dopiero niedawno zdobył moją sympatię, ponieważ od początku jego postać była dla mnie mało znaczącą osobowością, więc nie byłam pewna jak wypadnie cała historia, kiedy to on będzie odgrywał pierwsze skrzypce. Moje obawy jednak okazały się niesłuszne, bo bohater do tej pory nie wykazujący dużej chęci sympatii z czytelnikiem nagle zmienił się nie do poznania.

To jest właśnie wielka zaleta twórczości autorki. Sarah J. Maas żongluje swoimi bohaterami i ich charakterami do woli, tworząc i uginacją ich kreację wedle własnego upodobania i zapotrzebowania akcji. Wiele razy pokazała mi, że dla dobra fabuły nie cofnie się przed niczym i ostatecznie udowodniła to w swojej najnowszej książce. Stworzyła bowiem postać Chaola jakby od początku - nakreśliła sylwetkę dojrzałego, pewnego siebie bohaterka, który z determinacją dąży do wybranego celu. Stając i boku Nesryn - jednej z ciekawszych bohaterek żeńskich wcześniejszych tomów - dorównywał jej siłą i odwagą. Zupełnie inaczej spojrzałam na tą dwójkę i z niemałym zachwytem śledziłam ich przygodę.

Autorka dla swojej serii stworzyła wielkie, pełne szczegółów i nieodkrytych jeszcze miejsc uniwersum, do którego powrót wciąż przyprawia o dreszcz ekscytacji. Tym razem wędrujemy do Południowego Kontynentu z całą masą nowych wierzeń i kultur, różniących się w znacznym stopniu od tego, co poznaliśmy podczas pobytu w Erilei i Wendlyn. To wszystko dodało fabule smaku, pokazało że są wciąż miejsca w całej tej historii o których nie wiemy, a do których klucz możemy otrzymać tylko dzięki uprzejmości samej autorki. Doskonale bawiłam się przenosząc się z miejsca na miejsce, poznając nowych bohaterów wykreowanych z krwi i kości, którzy z miejsca łapią kontakt z czytelnikiem i poczułam się mile zaskoczona rozegraną akcją. Wszechobecna mnogość wątków dopełniła dzieła dotykając tematów traumy, zdrowia, przyjaźni i miłości, w których Sarah J. Maas jest ekspertką.

Pojawia się tylko jedno pytanie. W jakiej kolejności teraz czytać? Moim zdaniem - chronologicznie. Piąty i szósty tom pod względem rozgrywanych wydarzeń biegnie w tym samym czasie, jednak "Wieża świtu" nawiązuje do działań z "Imperium burz" i tak lepiej zrozumiecie wszystkie postępowania bohaterów. Dodatkowo polecam wcześniej przeczytać także nowelki będące dodatkiem do całej serii, bo pojawi się ktoś kto wiele wniesie do fabuły. Innymi słowy - można dużo pisać o bohaterach i akcji, można wzdychać nad pomysłowością autorki i głosić jak wiele dobrego daje nam cała seria oraz zaznaczyć, że jej styl to najlepsze co mogło się przytrafić, ale podstawa która powinna Was przekonać to wszechobecne emocje. Czytając, angażujemy się całym sobą, bo to jedna z tych książek, która trzyma nas w napięciu, zaskakuje obrotem wydarzeń i mimo sporej ilości stron, po skończeniu - pozostawia ogromny niedosyt. Po raz kolejny Maas udowodniła, że nie ma sobie równych!

6 komentarzy: