środa, 31 maja 2017

"Lirogon" Cecelia Ahern

"Lirogon" Cecelia Ahern, Tyt. oryg. Lyrebird, Wyd. Akurat, Str. 320

"Lirogon to samotnicze stworzenie, dzika natura."

Z książkami Ahern jest u mnie różnie. Jedne kocham do szaleństwa, drugie lubię, trzecie kompletnie mnie rozczarowują. Czytałam niemal wszystkie jej książki i mogę śmiało napisać, że w znacznej części jednak przeważają pozytywne emocje, ale sięgając po kolejne jej książki nigdy tak naprawdę nie wiem czego mogę się spodziewać. I to lubię najbardziej.

Cecelia Ahern lubi mieszać miłość z historią obyczajową i robi to naprawdę dobrze. Jej książki czyta się z lekkością i przyjemnością. Lubi się bohaterów oraz daje się wciągać do fabuły. Przynajmniej sama mogę napisać, że tak jest, bo poznałam to wszystko na własnej skórze. I choć kilka razy mnie rozczarowała, to słysząc jej nazwisko najpierw mam przed oczami niesamowitą historią "Love, Rosie". "Lirogon" to książka, która była dla mnie zagadką do samego rozpoczęcia lektury, bo nawet tytuł kompletnie nic mi nie mówił. A jednak wystarczyły dwa pierwsze rozdziały bym mogła stwierdzić, że tym razem to również będzie dobra historia.

Lirogon to ptak, który potrafi powtórzyć wszystko co usłyszy. I to tak doskonale, że niemal nie sposób odróżnić go od oryginału. Na wzór jego nietypowej postaci powstała Laura - główna bohatera, samotniczka z nietypowym talentem. Dziewczyna dokładnie tak jak lirogon potrafi naśladować usłyszane dźwięki i choć dla niej to po prostu element jej natury - dla niewielkiej społeczności w której żyje nie jest to możliwe do zaakceptowania. Dlatego Laura zaszywa się w swojej samotni i właściwie ją rozumiem, bo to jak traktują ją inni zakrawa na absurd. Autorka w dobitny sposób pokazała, że różnica mocno działa na tych, którzy niedopuszczaną do siebie inności. Czyżby kryło się za tym subtelne przesłanie o tolerancji i zrozumieniu? Być może, szczególnie, że Laura zwraca na siebie uwagę filmowców, którzy za wszelką cenę chcą pokazać ją światu. Ale świat nie jest gotowy na kogoś tak subtelnego i zaskakującego jednocześnie jak ptak, który do tej niezauważany, teraz stał się obiektem wytykania palcami.

Fabuła jest świetna. Dobrze napisana, mocno nakreślająca wątki psychologiczne. Dająca do myślenia. Nie spodziewałam się, że wbrew pozorom ta niepozornie prezentująca się lektura wzbudzi we mnie tyle emocji. Mocno zaangażowałam się w losy Laury i trzymałam kciuki za pozytywny rozwój wydarzeń, choć patrząc na wszystko z góry jako niemy obserwator zamartwiałam się czy tym razem autorka nie zamarzyła pomieszać trochę w fabule i wprowadzić odrobinę dramatu. W którym kierunku potoczyła się fabuła musicie odkryć sami, ale mogę Was zapewnić, że będzie to przygoda, której nie będziecie żałować.

Prawdziwe życie nijak ma się do telewizyjnej rzeczywistości o czym boleśnie przekonała się główna bohaterka. Dając sobie szansę w debiucie telewizyjnym Laura zderza się z ponurą rzeczywistością, gdzie okazuje się, że pustelnicza samotnia była bardziej przyjazna niż wielki świat. Jestem pod dużym wrażeniem kierunku i pomysłowości fabuły oraz dobrze przedstawionego kontrastu między dwoma, jakże różnymi światami. Wystawiono Laurę, niespotykanie utalentowaną, młodą dziewczynę na pożarcie przez media, ale nikt nie pomyślał, jak ona się z tym wszystkim czuje. A wierzcie mi, w jej głowie pojawiło się naprawdę sporo pytań. Oczywiście Ahern nie byłaby sobą, gdyby nie dołożyła wątku miłosnego, ale ten - jakże subtelny i delikatny - dodał całości jedynie uroku. "Lirogon" to książka z w pełni wykorzystanym potencjałem, polecam!

wtorek, 30 maja 2017

Zapowiedź: "Powiem Ci, kim jesteś" pod partonatem ThievingBooks!


Moi Mili,
z przyjemności informuję, że blog ThievingBooks objął patronatem najnowszą książkę Danuty Pytlak - "Powiem Ci, kim jesteś". To współczesna historia miłości w świecie układów i wewnętrznych knowań, od której nie sposób się oderwać. Wiarygodny i jakże znany obraz walki o własne miejsce w świecie. 


PREMIERA: 19 czerwca 2017r.

Podczas wyjazdu integracyjnego Adam, nowy pracownik stołecznego banku, wchodzi w ostry konflikt z jednym z kolegów, Hubertem. Nie przeczuwa nawet, jakie będą tego konsekwencje, jak głęboko to wydarzenie wpłynie na jego życie prywatne i uczuciowe. W pracy poznaje Asię i po kilku tygodniach luźnej znajomości zostają parą. Wydaje się, że są dla siebie stworzeni. Tymczasem narasta spór z Hubertem, który rozpoczyna perfidną nagonkę na dziewczynę Adama.

Pojawienie się w zespole nowego pracownika od początku budzi wiele emocji. Układy i układziki, kolesiostwo i molestowanie – to rzeczywistość, z którą muszą się zmierzyć bohaterowie powieści. Czy tym, którym zależy na uczciwości i wzajemnej współpracy, uda się zmienić dotychczasowe zasady gry? Czy w takim środowisku prawdziwe uczucie ma szansę przetrwać? 

Jesteście ciekawi lektury? Dacie się namówić?
Recenzja i konkurs bliżej premiery, zapraszam!

poniedziałek, 29 maja 2017

"Uciekająca narzeczona" Denise Hunter

"Uciekająca narzeczona" Denise Hunter, Tyt. oryg. The Goodbye Bride. A Summer Harbor novel, Wyd. Dreams, Str. 368

"Zaczęła woleć stan nieświadomości."

Uwielbiam serie wydawnicze, które chociaż ze sobą powiązane - można czytać oddzielnie. Nie sprawia mi to wówczas kłopotu z wyszukiwaniem wszystkich tomów by móc rozpocząć w końcu lekturę, tylko czytam po prostu książkę, którą chcę. Właśnie tak pisze Denise Hunter - łączy w pewien sposób swoje historie bohaterami, zmieniając ich tylko miejscami: z głównych na pobocznych. 

Nie znam pierwszego tomu serii Summer Harbor, ale po lekturze "Uciekającej narzeczonej" na pewno to zmienię. Do tej pory czytałam tylko "Taniec ze świetlikami" jej twórczości, ale wspominam tą książkę bardzo dobrze. Jednak przełomem okazała się dla mnie powyższa lektura - fantastyczna fabuła wciągnęła mnie do świata Summer Harbor i zapewniła kilka doskonale spędzonych godzin.

Motyw przewodni fabuły na początku wydawał mi się trochę tragiczny - Lucy doznając wstrząsu mózgu zapomniała siedem miesięcy ze swojego wcześniejszego życia. Nie jestem w stanie powiedzieć jakie to uczucie, ale wiem jak straszne jest poczucie bezradności. Bardzo łatwo zrozumiałam zatem główną bohaterkę i jej zachowania, szybko znajdując usprawiedliwienie dla jej czynów. Bo niestety, ale jej życie na przestrzeni ostatniego pół roku nie było takie kolorowe jakby się wydawało. Lucy zapomniała, że rozstała się ze swoim narzeczonym Zakiem na tydzień przed ślubem. Nie pamiętała też samej przeprowadzki do Portland. I - co najgorsze - zapomniała o najnowszych zaręczynach.

Serce podpowiada, że to Zac jest tym jedynym. Dlaczego go porzuciła i zdecydowała się zmienić swój świat? Dlaczego porzuciła idealne życie dla czegoś nowego i nieznanego? Autorka skutecznie prowadzi czytelnika przez fabułę trochę przytłoczoną brzemieniem nieświadomości, gdzie krok po kroku wszystko się wyjaśnia. Lucy powraca do Summer Garbir w najgorszym momencie - Zac powoli staje na nogi po tragicznym rozstaniu, ale musi stawić czoła zagubionej i bezradnej dziewczynie, która pamięta tylko jak bardzo kocha tego, którego utraciła. Brzmi dramatycznie? Nie bójcie się tego. Autorka wie jak prowadzić fabułę by ta była ciekawa i przyjazna dla czytelnika. Nic nie przytłacza, nie drażni, nie odwraca uwagi - akcja choć dopracowana i warta każdej uwagi biegnie jednym torem i nie zbacza na nic nieznaczące wątki. Liczy się tu i teraz - miłość wymieszana z tragedią.

To doskonała powieść dla czytelników, którzy chcą uciec od melodramatycznych historii miłosnych, ale nie chcą porzucać samego uczucia. "Uciekająca narzeczona" to dojrzała, bogata w życiowe doświadczenia opowieść z rozumem - logika jest tutaj kluczowym elementem. Za to cenię sobie twórczość tej autorki, bo wiem, że zaskoczy mnie pozytywnie, a na pewno nie rozczaruje przesłodzoną historią.

niedziela, 28 maja 2017

"Szklany Miecz" Victoria Aveyard

"Szklany Miecz" Victoria Aveyard, Tyt. oryg. Glass Sword, Wyd. Otwarte, Str. 560

"Nikt nie urodził się złym człowiekiem, tak samo jak nikt nie rodzi się samotny. Stajemy się tacy przez wybory, których dokonujemy, i okoliczności, w jakich przychodzi nam żyć."

Zakończenie "Czerwonej królowej" przyprawiło mnie o całą masę sprzecznych emocji. Z jednej strony miałam bezpieczne poczucie posiadania drugiego tomu, z drugiej bałam się sięgnąć po kontynuację. Pierwszy tom szturmem podbił moje serce i bałam się, że autorka w kontynuacji nie pokaże się już z tak dobrej strony. Myślałam, że Victoria Aveyard pokazała już wszystko na co ją stać. Teraz już wiem, jak bardzo się myliłam.

"Czerwona królowa" to tak naprawdę przedsmak tego, co wydarzyło się w "Szklanym mieczu". O ile pierwsza część serii ogromnie przypadła mi do gustu, o tyle drugi tom po prostu wywołał w mojej głowie i sercu burzę, która nie chce się uspokoić. Tym razem otrzymałam książkę zupełnie inną, znacznie bardziej dopracowaną, dojrzałą, pełną bólu i okrucieństwa z którego nieśmiało wychylała się pozorna nadzieja. Tutaj wartości, które mocno zarysowały się w pierwszym tomie nabrały mocniejszego wydźwięku - nie czytałam nigdy książki w której miłość i przyjaźń miałyby tyle znaczeń, a paleta emocji jaka się z tym wiąże w przypadku tej książki nie ma końca.

Finał pierwszej części pozostawił po sobie niedosyt i wymusił na mnie natychmiastową kontynuacje przygód Mare. Król Norty Maven, Srebrny, któremu wolno wszystko korzysta do woli ze swojego okrucieństwa  i zrobi wszystko by dopaść Mare oraz Cala, uciekinierów skazanych za zdradę. Nie ma jednak czasu na wyszukiwanie nowych kryjówek. Mare podejmuje dramatyczną w skutkach decyzje o wyszukiwaniu Nowych dla Szkarłatnej Gwardii - tych, którzy chociaż są Czerwonymi, mają w sobie Srebrną krew.

Fabuła drugiej części to kontynuacja walki o której pisałam już wcześniej - złego zła z gorszym złem. Tutaj tak naprawdę nic nie jest czarne czy białe, bo nawet Mare, czy może właśnie w szczególności ona, jako główna bohaterka, przejawia cechy dobrej postaci i tej, która może śmiało konkurować z czarnym charakterem. To dziewczyna pełnowymiarowa, z krwi i kości, która nie boi się podejmować decyzji, ale liczy się też z tym, że będą one niosły ze sobą duże konsekwencje. Świat Norty, choć podzielony na Srebrnych i Czerwonych zatraca swoje przyjęte granice i nie ułatwia sprawy głównej bohaterce, ale to w tej historii jest najlepsze - potężna dawka przygody, mnóstwa dopracowanych i zręcznie poprowadzonych wątków, od których nie sposób się oderwać. Nie liczyłam, że kontynuacja dostarczy mi tylu wrażeń, szczególnie, że dostałam w swoje ręce książkę znacznie bardziej dojrzalszą. Nie ma mowy tutaj o typowych schematach literatury młodzieżowej, bo decydując się na lekturę "Szklanego miecza" bardzo szybko dostrzeżecie dorosłość, obrazowość i pełnowymiarowość rozgrywanych scen.

Dynamiczna akcja, pędząca na złamanie karku, dramatyczne wydarzenia i jeszcze większa dawka emocji - to wszystko łączy się w wyjątkową historię, która na długo zapada w pamięć. Wyjątkowi bohaterowie rzuceni na pastwę okrutnego świata radzą sobie na swój własny sposób, pokazując czytelnikowi, że każdy ma prawo do błędów. Świat Czerwonych i Srebrnych trochę przypomina miszmasz "Dotyku Julii", "Mrocznych umysłów" czy nawet moich ulubionych "Igrzysk śmierci", ale to tylko fasady dla dzieła wyjątkowego, dojrzałego, w pełni przekonywującego i zaskakującego. Przygotujcie się na kolejne zakończenie, które pozostawi w głowie jeszcze więcej pytań bez odpowiedzi i wejdźcie do świata rebelii, jakiej jeszcze nie było!

sobota, 27 maja 2017

"Czerwona królowa" Victoria Aveyard

"Czerwona królowa" Victoria Aveyard, Tyt. oryg. Red Queen, Wyd. Otwarte, Str. 488

"Stwarzanie nadziei, gdy w rzeczywistości jej nie ma, to okrucieństwo. Fałszywa wiara wywołuje rozczarowanie, ból i wściekłość, przez co niełatwe sprawy stają się jeszcze trudniejsze."

Uważam, że nie ma lepszego gatunku od powieści antyutopijnych. To świat bez granic, którego wizja zależna jest tylko od danego autora i jego wyobraźni. Zatem w rękach kogoś kto wie jak uformować historię pełną nieoczekiwanych wydarzeń i przepełnioną masą sprzecznych emocji, podobna lektura może wzbić się na wyżyny. Victoria Aveyard udowodniła, że należy do grona garstki autorów, których powieści tego gatunku nie mają sobie równych.

"Czerwona królowa" otwiera serię o tym samym tytule, która została mocno osadzona w wykreowanym przez autorkę świecie. Pierwsze co rzuca się w oczy to Norta, świat bez granic, dopracowany w każdym, choćby najdrobniejszym i z pozoru nic nie znaczącym szczególe. W świecie tym mieszkają niezwyciężeni ludzie, władający nadprzyrodzoną mocą. Pośród grona czołowych graczy znaleźli się Zieleńce, Wodniacy czy Szeptacze. Należą do grona elitarnej społeczności Norty, do grupy Srebrnych, władających całą krainą. To oni spychają na dalszy plan nic nie znaczących Czerwonych, którzy nie mają prawa głosu. Nie podejrzewają jednak, że jedna Czerwona bardzo szybko stanie się Srebrną, która rozpocznie prywatną wojnę ze światem ponadprzeciętnej elity.

Gdy przyjrzałam się fabule z daleka, odniosłam wrażenie, że czeka mnie historia mocno nakierowana na świat fantasy. Bałam się, że przytłoczy to motyw dystopii, która powinna wieść prym w fabule i pokazywać wyraźną różnicę między Czerwonymi i Srebrnymi oraz pokazać kraj zmierzający ku upadkowi. Właściwie Czerwona królowa to seria, która skutecznie łączy ze sobą te dwa gatunki, które jak się okazuje mogą stanowić razem harmonijną całość. Świat Norty dzięki sporym umiejętnościom i - wnioskując z fabuły - wielkiej wyobraźni autorki powstał w detalach od początku do końca faktycznie bazując na fantastycznym świecie z nadnaturalnymi mocami. Ale jednocześnie wypadło to zaskakująco realistycznie, bo bohaterowie którzy znaleźli się w rozgrywce motywu dystopijnego właśnie, czyli walki dobra ze złem, albo nawet lepszego zła z gorszym złem, w samym centrum nieoczekiwanych wydarzeń.

Może wydawać się to skomplikowane, ale już pierwsze strony książki rozwiewają wszelkie wątpliwości. Dobrze napisana fabuła, wiarygodni bohaterowie i sam styl autorki zachęcają do kontynuowania książki z wielką zachłannością. Przyznaję, że bardzo trudno było mi rozstawać się z książką, bo czułam czystą potrzebę poznania dalszych przygód Mare Barrow, dziewczyny która zapoczątkowała całą historię. Największym zaskoczeniem był jednak dla mnie fakt, że Mare nie okazała się bohaterką pozytywną. Owszem, wielokrotnie stawała w pozytywnym świetle i niezależnie od tego co robiła zdobyła moje uznanie, ale w jej charakterze przejawiały się również cechy egoizmu czy ludzkiego strachu, który kazał jej robić rzeczy przeczące moralnym zasadom. Dlatego nie potrafię jednoznacznie ocenić tej bohaterki, ale wiem na pewno, że takiej kreacji postaci jeszcze nie spotkałam - bardzo podobna do wielu z nas, gdzie błędy jej decyzji niosą ze sobą konsekwencje o których strach myśleć.

Mare, dziewczyna złodziejka, która miała walczyć na froncie trafia na dwór, gdzie pada ofiarą knowań i spisków. Tak rozpoczyna się seria Czerwona królowa - książka zupełnie inna niż te znane nam do tej pory. Przygotujcie się na historię wciągającą, intrygującą, z obłędnym klimatem tajemnicy i subtelnego poczucia lęku. Sięgając po tą książkę jednocześnie decydujecie się na podróż w nieznane. Ale to wyjątkowa historia, w której wartości pokazano od najszczerszej strony - powstały prawdziwe definicje przyjaźni, miłości i bólu, a pośród tego wszystkiego: wyjątkowo dobra fabuła od której nie sposób się oderwać.

piątek, 26 maja 2017

"Królewska klatka" Victorii Aveyard już w księgarniach!


Moi Mili,
z okazji premiery trzeciego tomu serii Czerwona królowa - "Królewska klatka", mam dla Was garść przyjemności ;)

Po pierwsze: recenzje. Seria totalnie mnie w sobie rozkochała, jestem pod jej wrażeniem i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że do tej pory nie czytałam nic lepszego. Bardzo często daje szansę różnym powieściom i staram się z nich wyciągać jak najwięcej pozytywów, ale zapomnijcie o wszystkich moich pochlebnych opiniach. TA SERIA, to ona jest teraz najważniejsza!


Po drugie, żeby udowodnić Wam, że wcale nie zmyślam i książki mają zdecydowanie wykorzystany potencjał, mam dla Was fragmenty wszystkich trzech powieści:

"Czerwona królowa" - fragment
"Szklany miecz" - fragment
"Królewska klatka" - fragment

Po trzecie - kod rabatowy - 30% na dwa pierwsze tomy!

http://www.znak.com.pl/aveyard

Po czwarte, garść cytatów:

"Stwarzanie nadziei, gdy w rzeczywistości jej nie ma, to okrucieństwo. Fałszywa wiara wywołuje rozczarowanie, ból i wściekłość, przez co niełatwe sprawy stają się jeszcze trudniejsze."

"Stwarzanie nadziei, gdy w rzeczywistości jej nie ma, to okrucieństwo. Fałszywa wiara wywołuje rozczarowanie, ból i wściekłość, przez co niełatwe sprawy stają się jeszcze trudniejsze."

"Prawdą jest to, co ja nazwę prawdą. Mógłbym podpalić cały ten świat i nazwać pożar deszczem."

"W szkole uczyliśmy się o świecie, który istniał przed naszym światem, o aniołach i bogach mieszkających w niebie i sprawujących na ziemi mądre rządy łagodną ręką.Niektórzy twierdzą,że to zwykłe bajania, ale ja im nie wierzę. Bogowie nadal nami rządzą. Przybyli z gwiazd. I nie są już łagodni."   

To seria błyskotliwa, mądra i bardzo dojrzała. Mam nadzieję, że dacie jej szansę i pozwolicie porwać się do brutalnego świata surowych zasad. Dla mnie to wyjątkowa seria. Czy poprzecie mój wybór?

"Uwięzione" Natasha Preston

"Uwięzione" Natasha Preston, Tyt. oryg. The Cellar, Wyd. Feeria, Str. 400

"Uśmiechnąłem się szeroko. Kamień spadł mi z serca. "Jest moja"."

Są takie książki, które już od pierwszego spojrzenia przyciągają uwagę. Trudno jednoznacznie stwierdzić czy to okładka przyciąga wzrok. Czasami kusi sam opis na odwrocie. Ale jeszcze w innym momencie książka po porostu przyciąga bez powodu i dla mnie właśnie przy lekturze Preston pojawiła się taka sytuacja. Po prostu wiedziałam, że muszę ją przeczytać.

Pamiętam kiedy to samo Wydawnictwo wypuściło na rynek fenomenalną według mnie powieść "Co mnie zmieniło na zawsze". Od tej pory w przypadku powieści o trudnych tematach ufam im w ciemno, oczywiście ograniczenie i sięgam po każdą kolejną książkę, mając nadzieję, że znowu trafię na powieść, która przewartościuje mój świat. Czy "Uwięzione" zaliczają się do tego grona - tego jednoznacznie nie mogę teraz stwierdzić, bo to książka intensywna w swoim przesłaniu i mocno dająca do myślenia. Zdobywa na wartości z każdą przemijającą minutą, kiedy myśli wciąż uciekają w jej kierunku, nawet po skończonej lekturze.

Natasha Preston naprawdę się postarała. Napisała powieść mocną, mroczną i bardzo intensywną. Przyznaję, że trudno było mi się otrząsnąć po tym, gdy poznałam wszystkie wydarzenia. Nie mam najmniejszego pojęcie jak postąpiłabym na miejscu głównej bohaterki, ale wiem jak czuję się jako niemy obserwator wszystkich tych wydarzeń - wstrząśnięta i oszołomiona.

Summer, dziewczyna która wydawałoby się, że będzie centralnym punktem powieści wychodzi na imprezę. I nigdy na nią nie dociera. Co się z nią dzieje? Gdzie jest? Dlaczego nie daje znaku życia? Wszystko to czytelnik stopniowo odkrywa z relacji dwójki bohaterów - właśnie naszej zaginionej Summer i Clovera, człowieka który nie pozwala od siebie odejść. To dosadny, bardzo realistyczny opis niezwykle trudnej sytuacji dla każdej ze stron. Nie będę nikogo tutaj usprawiedliwiać, ale gdyby nie takie czy inne zachowanie bohaterów zapewne książka sama w sobie nie byłaby taka dobra. Bo jedno jest pewne - jej przesłanie jest trafione jak żadne inne. Summer trafia w sam środek piekła, najgorszego horroru i na oczach czytelnika zmienia się nie do poznania. Starając sobie radzić w sytuacji, o której nigdy by nie pomyślała, że może się wydarzyć i walczy, jak może. Choć wydaje się, że to walka z góry przegrana.

Szczęście miesza się tutaj z nieszczęściem a strach jest niemal namacalną emocją. "Uwięzione" to historia hipnotyzująca, szczera do bólu i bardzo prawdziwa. Trzy dziewczyny trafiają w sam środek absurdu od którego nie mogą się uwolnić, a ten, który to wszystko zgotował, wydaje się najbardziej zainteresowany. Jak to jest budzić się każdego dnia w zamknięciu, cierpieć katusze i żyć ze świadomością nieuchronnej tragedii? Odpowiedź znajdziecie w lekturze, przygotujcie się jednak na szokującą prawdę.

czwartek, 25 maja 2017

"Królewska klatka" Victoria Aveyard

"Królewska klatka" Victoria Aveyard, Tyt. oryg. King's Cage, Wyd. Otwarte, Str. 568

"Nadzieja w sytuacji, gdy nie ma na nią miejsca, jest okrucieństwem."

Ile emocji na raz potrafi znieść czytelnik? Czy istnieje książka, która chwyta za serce, szokuje, wywołuje strach i budzi wiele pytań, na które nie zawsze ma w zanadrzu proste odpowiedzi? Do tej pory myślałam, że nie, jednak po lekturze dwóch poprzednich tomów serii Czerwona królowa jestem zdania, że książki autorstwa Victorii Aveyard śmiało mogą konkurować o ten tytuł.

Nie myślałam, że tyle pozytywnych emocji odkryję w książce "Czerwona królowa". Następnie zorientowałam się, że to jedynie idealne preludium dla "Szklanego miecza". Teraz, po lekturze wszystkich trzech tomów mogę stwierdzić, że każda poprzednia cześć to tylko wstęp do kontynuacji. Możecie się zatem domyślać, że "Królewska klatka" to fenomenalne połączenie dwóch wcześniejszych książek i dołożenie jeszcze większej ilości zagrożeń, wydarzeń i emocji, które niemal przytłaczają czytelnika, ale w sposób tak cudowny, że osobiście nie miałam ochoty się od nich uwalniać.

Mare Barrow to bohaterka, która scala ze sobą wszystkie części. Tak naprawdę to od niej zaczęła się cała przygoda, bo poznałam ją jako nieszkodliwą złodziejkę, marzącą o tym by uratować rodzinę i uciec jak najdalej od całego absurdu społeczeństwa w którym przyszło jej żyć. Teraz otrzymałam obraz dojrzałej, świadomej swoich czynów dziewczyny, która choć poniżona i wielokrotnie rozczarowana przez życie wciąż walczy i nie zamierza się poddać. Nie da się jej nie lubić i nie da się również nie mieć dla niej pewnej dozy zrozumienia. Chociaż jej decyzje nie zawsze spotykały się z moją aprobatą, to wciąż żywię wobec tej dziewczyny całą masę pozytywnych uczuć - uwielbiam ją za wytrwałość i podziwiam za odwagę. Gdy w trzecim tomie staje się więźniem okrutnego Mavena, w dodatku pozbawiona mocy, która mogłaby dać jej poczucie bezpieczeństwa wciąż wysyła ciche sygnały, że mimo całej tragedii jaka się wydarzyła, jest szansa na odwrócenie biegu wydarzeń.

Victoria Aveyard napisała bezsprzecznie najlepszą serię dystopijną jaką miałam szansę czytać. Jjej styl jest niesamowity, a wyobraźnia nie zna granic, jednak to co wyróżnia jej książki na tyle pozostałych to prawda jaka płynie z każdej powieści. Autorka w cudowny sposób nakreśliła wartości rodzinne, miłość i przyjaźń, które stanowiły centralny punkt dla decyzji głównej bohaterki, dlatego chociaż wielokrotnie Mare popełniała błędy - jest w czytelniku mnóstwo zrozumienia dla jej osoby. I choć tak naprawdę prym wiedzie tutaj wątek rebelii rozpoczęty w drugim tomie to wyraźnie zarysowana nić miłości między Mare i księciem Calem zasługuje na chwilę uwagi. Tylko czy w świecie bez zasad wystarczy im determinacji by móc mówić o wspólnej przyszłości? I czy coś takiego w ogóle istnieje? Te pytania zaprzątały moją głowę przez cały trzeci tom, ale kolejne spektakularne zakończenie znowu nie pozwoliło mi odkryć całej prawdy.

Okrucieństwo Mavena w trzecim tomie zaczyna przenikać się z desperacką próbą utrzymania swojego statusu, bo jak się okazuje on też jest tylko pionkiem w całej tej rozgrywce. Choć nie ma co ukrywać - przydatnym dla pozbawionej mocy Mare. I choć ona sama nie może teraz zdziałać zbyt wiele, Nowi łączą swoje siły z Czerwonymi i pod czujnym okiem Cala przygotowują się na to co nieuniknione. "Królewska klatka" to kontynuacja na najwyższym poziomie, która na nowo zaskakuje mnogością wątków, dopracowaniem i wielowymiarowością, choć po znajomości dwóch poprzednich części można by przypuszczać, że nic nowego już się nie wydarzy. Na własnej skórze przekonałam się, że nie wolno wątpić w twórczość Aveyard, bo ta jest nieoceniona. Jeśli jesteście przygotowani na rebelię i nie boicie się wkroczyć razem z Czerwonymi w sam środek żądnych zemsty Srebrnych - zapraszam, na pewno nikt nie poczucie się rozczarowany.

środa, 24 maja 2017

"Szczęści@ry" Agnieszka Jeż, Paulina Płatkowska

"Szczęści@ry" Agnieszka Jeż, Paulina Płatkowska, Wyd. Edipresse, Str. 286

"- Jesteś szurnięta. Z kosmosu. Kompletnie do nas nie pasujesz."

Dobrze pamiętam lekturę książki "Nie oddam szczęścia walkowerem" duetu tych pań. Przyjemna, dobrze napisana historia, którą bardzo miło się czytało. Byłam ciekawa, czy autorki powtórzą to w swojej nowej książce. 

Fabuła na nowo opiera się na współczesnej powieści epistolarnej - jak na XXI wiek przystało zamiast tradycyjnych listów, mamy e-maile. Dwie główne bohaterki, Jagoda i Malina, poprzez wysyłane do siebie wiadomości relacjonują przygody ze swojego życia. To może wzbudzić pewne zawahanie, czy taka forma może przypaść do gustu - bo czy nie lepiej na bieżąco towarzyszyć bohaterkom i obserwować ich perypetie na świeżo, nie po czasie i to jeszcze poprzez subiektywną relację danej bohaterki? Pamiętajcie tylko, że na podobnym wzorze opiera się historia Ahern "Love, Rosie", która skradła serca wielu czytelników (w tym także moje). I choć muszę szczerze przyznać, że fabuła tej książki niestety do Ahern się nie umywa, to i tak ja taką formę akceptuję a i o losach bohaterek chętnie czytałam.

Zagłębiając się w każdy list, można dostrzec emocjonalność, która kryje się w każdym zdaniu. To sposób, który szybko przygotowuje czytelnika na wiele niepowodzeń w życiu danej postaci - relacjonuje ona w bardzo otwarty sposób swoje codzienne wydarzenia i nie ukrywa wszelkich trosk czy problemów. Zarówno Malina jak i Jagoda zdobywają w oczach czytelnika konkretne znaczenie poprzez swoją subiektywną, otwartą i konkretną korespondencję - te dwie panie nabierają pełnowymiarowych, realnych kształtów, gdzie ich życie bardzo łatwo można przełożyć na losy wielu zwykłych ludzi. I choć postacie są w pełni fikcyjne, kto powiedział, że gdzieś na świecie nie ma zbliżonych przygód? To właśnie duży atut książki - można ją zrozumieć, bo ma w sobie rzeczywiste rysy.

Niestety nie mogę pominąć jednego, istotnego faktu. Choć książkę przeczytałam bardzo szybko, bo dałam się wciągnąć w korespondencję obu pań - czegoś mi zabrakło. Mam wrażenie, że w całości zabrakło życia, aktywności, jakby ze strony na stronę historia zaczynała tracić głębie i w rezultacie stała się trochę płaska. Szkoda, bo gdyby dodać wigoru i zadziorności w kilku momentach całość wypadłaby znacznie lepiej. 

"Szczęści@ry" to pomysł na kolejną życiową książkę. Autorki dokładnie tak jak w swojej poprzedniej książce pokazały, że na przykładzie prostych bohaterek można pokazać życie, które nas otacza. Zwykłe problemy i troski skumulowały się w jednej książce i być może dodadzą czytelnikom otuchy w ich życiowych problemach. Ja przyznaję, że choć książka przypadła mi do gustu, to troszeczkę się wynudziłam. Dom, praca, dzieci, szczęście, które jest na wyciągnięcie ręki a jednak wciąż ucieka - to motyw wielu powieści obyczajowych w tym także tej, która wychodzi na przeciw czytelnikom poszukującym lekkiej i niezobowiązującej przygody.

wtorek, 23 maja 2017

"Najmroczniejszy sekret" Alex Marwood

"Najmroczniejszy sekret" Alex Marwood, Tyt. oryg. The Darkest Secret, Wyd. Albatros, Str. 416

"Kiedy byłam dzieckiem, często się to zdarzało, ale i tak jestem w szoku, słysząc, jak moja matka płacze."

Alex Marwood wielokrotnie pokazała się od dobrej strony. Świetnie skrojone napięcie w "Dziewczyny, które zabiły Chloe" czy zaskakująca tajemnica w "Zabójcy z sąsiedztwa" połączyły się w najnowszą książkę - "Najmroczniejszy sekret", śmiem twierdzić, chyba najlepszą w jej dorobku.

Coco, córeczka Seana Jacksona i jego drugiej żony Claire znika bez śladu. Brzmi znajomo prawda? Zgodzę się, że to nie pierwsza książka która zaczyna się w podobny sposób. Już wcześniej spotkałam się z historiami, w których już na pierwszych stronach żegnamy w tajemniczych okolicznościach danego bohatera a później przez całą fabułę próbujemy rozgryźć co tak naprawdę się wydarzyło. Tylko, że tym razem historia w rewelacyjny sposób zmieszała się z nutą tajemnicy niemal namacalnej, takiej która wisi nad głową i nie daje się odgonić do czasu, gdy ktoś w końcu rozwiążę tajemnicę.

Ponadczasowy motyw fabuły przerodził się w bardzo dobrze skrojoną historię. Najpierw spojrzałam na wydarzenia rodziny Jacksonów, zamożnych i zamkniętych w ciasnych granicach egoistycznego rozumowania z perspektywy gościa ich dopiętej na ostatni guzik imprezy. Miało być idealnie, a jednak wszystko potoczyło się nie tak jak wszyscy myśleli. Po tragicznym zajściu policja próbuje podjąć marne próby wyjaśnienia całej sytuacji, ale ich śledztwo zatrzymuje się w martwym punkcie. Dopiero dwanaście lat później, Milly, córka Seana otrzymuje wiadomość o jego śmierci. Jak się okazuje, pogrzeb ojca na nowo otwiera drzwi do zagadki sprzed lat. Czy po tak długim czasie można jeszcze odkryć prawdę?

Lubię twórczość Marwood i jestem fanką tworzonego przez nią klimatu. Autorka nie tylko ma wprawę w pisaniu powieści  dreszczykiem, ale tworzy klimaty mocno bazujące w kategorii sensacji i pieczołowicie skrywanych rodzinnych tajemnic. Taka mieszanka jest jedną z moich ulubionych, bo nie tylko mogę zajrzeć do świata bohaterów, ale jeszcze wychwycić kilka smakowitych kąsków w postaci zaskakujących sekretów i tym samym - nieoczekiwanych zwrotów akcji. To oczywiście rzuca światło na bohaterów - dobrzy czy źli w swojej kreacji? Mogę Was zapewnić - dobrzy i to jak! Ich postacie przypominają ludzi naszego świata a pełnowymiarowe kreacje sprawiają, że czytelnik z wielką przyjemnością zagłębia się w lekturę. To kluczowy aspekt tej powieści, bo akcję śledzimy nie tylko dwutorowo jeśli chodzi o czas rozgrywanych wydarzeń, ale i z wielu perspektyw. Patrząc oczami Seana, Claire i pozostałych uczestników wydarzeń powoli składałam tajemnicę zaginięcia Coco w jedną całość a im bliżej byłam prawdy, tym więcej niewiadomych miałam w głowie, by w końcowym rezultacie zmierzyć się z naprawdę przemyślanym zakończeniem.

Autorka w zaskakująco dobry sposób stopniowała akcję i próbowała uśpić moją czujność, by świetnie rozegrać akcję i zaskoczyć mnie w najmniej spodziewanym momencie. Dobrze nakreślone postacie przekonały mnie do swoich poglądów a zestawienie ich najbardziej intrygujących cech stworzyło mieszankę wybuchową. Bo musicie wiedzieć, że książka Marwood to nie tylko dobra historia, ale i wielka lekcja życia odnosząca się do ludzkich charakterów. Gdzieś zanikły w tej tragedii rodzinne więzi, a egoizm wziął górę nad pozostałymi emocjami. Autorka pokazała, że nie duchy czy mary są straszne, a ludzie, którzy czasami nie cofną się przed niczym. Jestem pod wrażeniem pomysłu i wykonania - chylę czoła, bo wiem, że pracy w to włożyła sporo. To zaowocowało świetną lekturą, którą czyta się z wielką przyjemnością.

poniedziałek, 22 maja 2017

"Gniew i świt" Renée Ahdieh

"Gniew i świt" Renée Ahdieh, Tyt. oryg. The Wrath and the Dawn, Wyd. Filia, Str. 460

"Niektóre rzeczy istnieją w naszym życiu jedynie przez krótką chwilę. I musimy pozwolić im odejść, by oświetlały inne niebo."

Jeden potwór. Tysiące tragedii. Czy niepozorna nastolatka może odwrócić bieg tragedii? Szahrzad podejmuje nieodwracalną decyzję zgłaszając się jako kolejna oblubienica Chalida, osiemnastoletniego kalifa Chorasanu. Młody władca każdego dnia wybiera nową małżonkę, bo w szybki sposób skrócić jej życie. Jednak w końcu trafia na godnego siebie przeciwnika. Szahrzad zrobi wszystko, by zapobiec kolejnej tragedii...

Inspiracja baśnią z kart Księgi tysiąca i jednej nocy ujawnia się tutaj stopniowo, podobnie jak rozwija się fabuła. Wraz z rozwojem wydarzeń całość nabiera na znaczeniu - orientalny klimat rozsiewa swój urok z każdą kolejno przeczytaną stroną i wabi czytelnika do świata pełnego grozy opartej na braku ludzkich zahamowań. Gdzie zatem w tym wszystkim miejsce na miłość, którą obiecano nam w dniu pierwszej zapowiedzi? Czy można połączyć okrucieństwo z subtelnym uczuciem wzajemnej adoracji? Chciałabym powiedzieć: nie tym razem, ale mogę jedynie przytaknąć i potwierdzić - w tej powieści możecie spodziewać się wszystkiego. To rewelacyjna pozycja w kategorii nowości dla czytelników szukających naprawdę wyjątkowych wrażeń.

Wstęp do fabuły zapowiada mroczną historię tyrana, który nie cofnie się przed niczym. Jednak Chalid nie jest taką oczywistą postacią. Jego kreacja wymaga dogłębnej analizy, rozłożenia czynów bohatera na czynniki pierwsze, przeanalizowania wyborów i decyzji, a mimo to czytelnik pozostaje w pewniej niewiedzy. Chalid jest postacią, które ewoluuje wraz z rozwojem fabuły, zmienia się nie do poznania, a to przede wszystkim za sprawą drugiej postaci godnej uwagi - Szahrzad, która odwagą, determinacją i charyzmą mogłaby stanowić wzór dla nie jednej bohaterki. Tych dwoje nie mogło lepiej trafić, bo razem stworzyli duet idealny: on - potwór niczym bestia z najgorszych ludzkich horrorów, ona - waleczna i zdeterminowana, by swoją osobą zakończyć rządy tyrana. Szahrzada wkraczając do pałacu noc za nocą snuje opowieści, które odwlekają jej egzekucję z rąk kalifa. Jest przy tym niezwykle dumną, piękną młodą osobą, która czaruje także czytelnika. Nie dziwię się, że młody władca uległ magii płynącej ze słów dziewczyny, bo i ja zafascynowana śledziłam rozwój wydarzeń z zapartym tchem.

Nie spodziewałam się powieści, którą otrzymałam. Liczyłam, że będzie to piękna opowieść, choć wątpiłam w motyw miłości. Jednak ze strony na stronę, razem z Szahrzad zaczęłam dostrzegać prawdę ukrytą między murami pałacu i wyławiać wartości jakie ukryła, pomiędzy słowami wypowiadanymi przez bohaterów, autorka. Przyglądając się rozgrywanym wydarzeniom zaczęłam dostrzegać to, co na pierwszy rzut oka byłoby niemożliwe - wzajemne połączenie między bohaterami, którzy różni od siebie jak woda i ogień zaczęli idealnie się dopełniać. Jak się okazało - baśń nabrała zupełnie innego znaczenia, głębszego, bardziej wartościowego.

"Gniew i świt" to piękna, pełna orientalnej kultury powieść, która wciąga do swojego świata na długie godziny. Idealnie wodzi czytelnika za nos, zmieniając obrane tory fabuły, by najpierw pokazać okrucieństwo ludzkich rąk, a następnie... magię. Dawno zapomniana baśń z dzieciństwa nabrała kolorów i większego znaczenia - rozkochała mnie w sobie i nie pozwoliła zapomnieć o bohaterach na długo po zakończonej lekturze. Ta powieść to nic innego jak przepełniona księżniczkami, dżinami i klątwami baśń dla starszych czytelników, którzy docenią jej potężny urok. A pośród całego zgiełku - miejsce dla pięknej miłości. Jedno jestem pewne - szybko nie zapomnicie o tej książce, na pewno nie za sprawą zaskakująco dobrego zakończenia.

niedziela, 21 maja 2017

"Nic do stracenia. Początek" Kirsty Moseley

"Nic do stracenia. Początek" Kirsty Moseley, Tyt. oryg. Nothing Left to Lose, Wyd. Harper Collins, Str. 464

"Wszystko, co jest warte posiadania, warte jest też, żeby o to walczyć."

Mam tą przyjemność śledzić rozwój kariery Kirsty Moseley od samego początku i widzę, że z lektury na lekturę naprawdę jej talent się rozwija. Może jej książki nie są rewelacyjne, ale są dobre i wciągające, jedne z bardziej ciekawych historii młodzieżowych jakie czytałam.

Lubię twórczość autorki za jej szczerość. Jej bohaterowie nie są owiani przytłaczającą tajemnicą a nawet jeśli pojawiają się w fabule sekrety - są subtelne i kuszące, takie po które sięga się z przyjemnością, a nie poczuciem, że brak ich rozwiązania popsuje coś we wszechświecie. Innymi słowy: twórczość Moseley jest prosta, mniej skomplikowana niż inne młodzieżówki, ale przez to przyjemniejsza, spokojniejsza w odbiorze, którą czyta się z przyjemnością.

Tym razem główna bohaterka to Annabelle Spencer, dziewczyna która otacza się najlepszym towarzystwem. Jej przyjaciele to najlepsi kompani w świecie, ojciec kandyduje do roli prezydenta USA, a chłopak... cóż, ten jest ucieleśnieniem wszelkich marzeń. Ale w idealnym życiu dziewczyny pojawia się rysa, która na pierwszy rzut oka wydaje się błaha. Spontaniczna decyzja uczczenia szesnastych urodzin Annabelle w barze wydaje się doskonałym pomysłem. Do czasu, gdy dziewczyna poznaje Cartera - handlarza broni i narkotyków, który wywraca jej świat do góry nogami.

Tym razem autorka zaskoczyła mnie mocnym tematem, jaki wybrała dla swojej fabuły. Zazwyczaj nawet gdy pisała o tragedii nie robiła to w sposób tak mocno obrazowy i wpływający na psychikę. A jednak zaskoczyła mnie dramatyzmem i tragizmem, jaki przebijał się z prezentowanych wydarzeń. Annabell będąc naocznym świadkiem zabójstwa chłopaka sama trafia w ręce potwora i tam, poniżona i maltretowana - walczy o życie. I choć wyrwano ją w końcu z sideł potwora, pozostały wspomnienia, których nie można za nic wyrzucić z pamięci.

Autorka w intrygujący sposób przedstawiła przemianę głównej bohaterki - poznałam roześmianą, beztroską dziewczynę, która nie przejmuje się niczym szczególnym. A jednak zakończyłam lekturę mając przed oczami rozbitą i wystraszoną nastolatkę, która zmierzyła się z prawdziwym koszmarem. Jak się okazało, wyzwolenie z rąk porywacza nie zakończyło tragedii, bo Carter nie dał tak łatwo o sobie zapomnieć.  By zapewnić Annabell choćby złudne poczucie bezpieczeństwa do gry wkracza Ashton, którego zadaniem będzie bronić dziewczynę od wszelkiego zła, ale czy to najlepszy sposób do zbudowania złudnego szczęścia?

W taki właśnie galimatias postanowiła wkroczyć autorka i przyznaję, że nawet się jej to udało. Nie spodziewałam się tak mocnej i tragicznej historii, w dodatku dogłębnie przedstawiającej tragedię głównej bohaterki, ale przyznaję, że lektura bardzo przypadła mi do gustu. Droga ku próbie odbudowania tego co już dawno utraconej na przykładzie życia Annabell okazała się kontrastowa, ale przy tym wymowna. Przygotowałam się na coś lekkiego a otrzymałam mocny obraz tragedii, która właściwie może przytrafić się każdemu z nas. Jeśli tak ma wyglądać dalsza twórczość Moseley - poproszę więcej.

sobota, 20 maja 2017

"Chłopak z innej bajki" Kasie West

"Chłopak z innej bajki" Kasie West, Tyt. oryg. The Distance Between Us, Wyd. Feeria, Str. 352

"Pierwszą rzeczą, jakiej nauczyłam się o bogaczach, było to, że uważają zwykłych ludzi za zabawne urozmaicenie życia, ale nigdy, absolutnie nigdy, nie chcą mieć z nimi nic wspólnego. I mnie to pasuje. Bogacze to inny gatunek ludzi, który obserwuję jedynie z bezpiecznej odległości. Nie wchodzę z nimi w interakcje."

Kasie West to jedna z moich ulubionych autorek książek new adult. Zakochałam się w "Chłopaku na zastępstwo", ale to "P.S. I like you" zdobyło moje serce. Byłam ogromnie ciekawa czym tym razem mnie zaskoczy, ale wiedziałam jedno - czekała mnie emocjonująca lektura o której szybko nie zapomnę.

Wcale się nie pomyliłam, bo także tym razem historia dwójki bohaterów bardzo przypadła mi do gustu. Nie wiem jak Kasie West to robi, ale z książki na książkę wypada co raz lepiej a jej historie są bardziej rzeczywiste (o ile to możliwe), wiarygodne i pełne ludzkich namiętności. Oczywiście stonowanych, by przyziemie i jednocześnie romantycznie prowadzić czytelnika przez wyjątkowe historie miłosne.

Xander stanął na drodze Caymen w najmniej oczekiwanym momencie. I wywrócił życie dziewczyny do góry nogami, bo ta musiała na nowo przeinterpretować wyuczone wartości. Ona żyje na uboczu, próbując wybudować względne szczęście pracując w sklepie z lalkami i ledwo wiążąc koniec z końcem. On - nie ma ograniczeń w otaczaniu się bogactwem i luksusem. Przyciąga ich do siebie los a dzielą podziały. Czy taka miłość ma szansę przetrwać w czasach, gdy takie różnice wciąż widoczne są jak na dłoni? Na to pytanie będziecie musieli odpowiedzieć sobie sami, ale musicie wiedzieć jedno - historia tych dwojga wcale nie jest taka oczywista, bo bohaterowie jak na powieści autorki przystało - są z krwi i kości, realni aż do bólu, a w dodatku wyposażeni w cały zestaw charyzmy i indywidualnych cech charakteru. Ich życie wcale nie jest takie jakie wydaje się na pierwszy rzut oka a przez to rodzące się uczucie wydaje się jeszcze bardziej skomplikowane. I choć chciałoby się rzecz, że nic w tym trudnego - wcale nie jest to takie łatwe. Dlatego kibicowałam im z całego serca, bo polubiłam Xandera i Cymen od pierwszych stron.

Fabuła choć przywodzi na myśl pewne schematy wcale nie jest taka oczywista. Biegnie w kierunku o którym nikt się nie spodziewał i interpretuje baśń o Kopciuszku w zupełnie inny sposób. To zdecydowanie mocna strona autorki - jej lekkość i swoboda z jaką bawi się historiami swoich powieści. Jest w nich wszystko: miłość, nadzieja, bezpieczeństwo, ale i trudny zwykłego życia, od których po prostu nie da się uciec. Wszystko to ukazane od początku do końca: West doskonale zdaje sobie sprawę, że tworząc coś musi to zbudować od początku do końca Dlatego jej książki są nie tylko pełne emocji, ale i zbudowane w najdrobniejszych szczegółach. Poznajemy historią dwójki bohaterów od dnia spotkania do wielkiego finału wydarzeń a także chwilę po, by mieć świadomość całej przebytej przez nich drogi.

To kolejna dobra książka autorki. Wciąż najwięcej punktów przyznaję "P.S. I like you", ale ta powieść mocno z nią konkuruje. To książka, której szuka wielu z nas - realna i otwarta na czytelnika, który chce poznać wydarzenia zbudowane od samego początku i dopracowane do ostatniej kropki. Kasie West mistrzowsko prowadzi czytelnika przez emocjonującą podróż ku miłości, która aż prosi się by wyciągnąć po nią rękę. Jednak przeciwności losu wcale tego nie ułatwiają. To jest w tym wszystkim najlepsze - niepowodzenia, które budują i dodają siły. Bez tego nie byłoby tak dobrego finału. Kolejny raz muszę napisać: West ma talent i wie jak z niego korzystać!

piątek, 19 maja 2017

"Odnajdę Cię" Anna Karpińska

"Odnajdę Cię" Anna Karpińska, Wyd. Prószyński i S-ka, Str. 432

"Żałuję, że nie stanęłam na wysokości zadania. Przepraszam. Bardzo Cię kocham. Szkoda, że tak późno to sobie uświadomiłam"

Lubię, gdy rozdziały podzielone są na poszczególnych bohaterów, bo w tedy można poznać więcej detali w rozgrywanych wydarzeniach. W tej powieści jest podobnie - Bożena i Dagmara otrzymały poszczególne rozdziały, by czytelnik mógł bardziej zbliżyć się do obu kobiet. To dobre posuniecie, bo obie postacie różnią się od siebie a ich indywidualne charaktery budują inną historię w tej samej fabule. Bohaterki - z krwi i kości - poprzez swoje życiowe rozterki bardzo łatwo przypadają do gustu czytelnika i pozwalają się utożsamić z daną postacią. Dla mnie obie kobiety okazały się intrygujące, ale skłaniałam się raczej ku stronie Dagmary.

W spadku po matce Dagmara otrzymuje nie tylko księgarnie, ale coś znacznie cenniejszego - list, wywracający jej życie do góry nogami. Dowiaduje się, że została adoptowana. Mocno przeżywa ten wstrząs, ale odniosłam wrażenie, że na początku zepchnęła tą nowinę na dalszy plan. Zajęła się bardziej przyziemnymi sprawami, przeprowadziła się do rodzinnego Torunia i przejęła księgarnię. Bała się jednak błądzić myślami w stronę swoich biologicznych rodziców, bo kompletnie nie wiedziała jak odnaleźć się w tej sytuacji. Nic dziwnego, bo nie ma pomysłu na to jak rozwiązać taki problem, ale przeszłość bardzo szybko upomniała się o chwilę uwagi. Mocno kibicowałam Dagmarze w całej tej sytuacji, bo kobieta zbudowała swoje życie i miała już pomysł na przyszłość, a jednak przyszło jej zaczynać wszystko od początku.

Równolegle do opowieści Dagmary prowadzona jest ta ze strony Barbary, pisarki z wieloma sukcesami na koncie, która dawno temu podjęła nieodwracalną decyzję. To nie jest zła kobieta, więc nie można skreślać jej postaci na wstępie - bardzo trudno było mi postawić się w jej sytuacji, ale dałam jej tyle zrozumienia ile mogłam, ale opłaciło się, bo w finale powieści poczułam się usatysfakcjonowana. Barbara wiele lat starała się zostać matką, ale nigdy jej się to nie udało, więc podjęła decyzję o adopcji dwóch sióstr. Niestety okazało się, że pomysł nie był do końca przemyślany i doprowadził do przykrych konsekwencji, o których musicie przekonać się na własnej skórze.

Fabuła mocno ingeruje w relacje rodzinne i właściwie na tym opiera całą swoją powieść. A jak wiadomo - to motyw przewodni, który budzi najwięcej emocji. Więc gdy dodamy do tego wszystkiego chorobę i mroki przeszłości, możemy otrzymać naprawdę dobrą całość, co potwierdza powieść "Odjadę cię". Chociaż nie pojawiło się zbyt wiele wątków, to autorka rozplanowała je w sposób, które na wstępie zapoczątkowały subtelną tajemnicę, która rozwiązała się dopiero pod sam koniec historii. To oczywiście typowa powieść obyczajowa, ale ma w sobie zabarwienie sekretów przeszłości i wprowadza trochę melancholii. 

"Odjadę Cię" to ciekawa historia, w której przeszłość ponownie daje o sobie znać. I to w momencie, w którym nikt się tego nie spodziewał. Dobrze napisana, w stylu historii o zwykłych ludziach, aż prosi się o to, by czytać w duecie z kubkiem gorącej herbaty. A jak wiadomo, autorka słynie z pisania powieści bardzo emocjonalnych, więc czy potrzeba czegoś jeszcze?

czwartek, 18 maja 2017

"Serafina i czarny płaszcz" Robert Beatty

"Serafina i czarny płaszcz" Robert Beatty, Tyt. oryg. Serafina and the Black Cloak, Wyd. Mamania, Str. 297

"Z otwartymi oczami i nastawionymi uszami przysięgła sobie, że jeśli mężczyzna w czarnym płaszczu wróci tej nocy, będzie gotowa."

Robert Beatty, autor tej zaskakującej powieści, zdecydował się na fabułę zakręconą, dziwną, jedyną w swoim rodzaju. Choć wszystko wskazuje na to, że książka kierowana jest do młodszej grupy odbiorców, sama w sobie opowieść przywołuje lekki dreszcz grozy nawet u dorosłego czytelnika.

Serafina mieszka w piwnicy. Przyczajona w mrokach posiadłości wychodzi nocą, by móc cieszyć się przestrzenią. Dlaczego ojciec ukrywa ją przed wzrokiem ciekawskich? Czy to dlatego, że jej wzrok hipnotyzuje za sprawą żółtych oczu? A może to sprawka czterech palców u rąk i nóg? Nie jest pewne co było powodem ukrycia córki w podziemiach, ale podejmując ten krok zmienił postrzeganie świata dziewczyny - cieszyła się nocą, która dawała jej pozornie nieograniczoną władzę.

Brzmi tajemniczo? Intrygująco? Tak jest w rzeczywistości. Choć autor w bardzo prosty i plastyczny sposób przedstawił postać Serafiny, bardziej przystępnej oczywiście dla każdego czytelnika, nie umknął mojej uwadze fakt, że ta nuta strachu bardzo go kusiła. Stworzył na jej podwalinach powieść subtelnie nakreśloną tajemniczością i niepewnością, która wywołuje lekkie uczucie trwogi, ale nie na tyle, by nie móc kontynuować lektury czy bać się zasnąć w nocy.

Dramatyczne momenty w fabule kumulują się, gdy Serafina odkrywa, że z Biltmore co noc znikają dzieci. Wówczas decyduje się wyjść z ukrycia i śledzić tajemniczą postać w czarnym płaszczu. Tylko ona jest w stanie podążać jego tropem bez ujawnienia swojej tożsamości. Tylko, że Biltmore kończy się lasem, do którego ojciec zakazał dziewczynie wstępu. Niestety - nie zawsze można słuchać zakazów. Na całe szczęście, bo gdy Serafina wkracza do zakazanego lasu rozpoczyna się największa przygoda. Biltmoreze swoim przepychem maleje w porównaniu z magią i kunsztem przedstawienia zgrozy wielkiego, tajemniczego świata drzew, bardzo działając na wyobraźnię czytelnika.

Postać Serafiny jest zbudowana na przykładzie dziewczyny poszukującej własnej tożsamości. Choć waha się stawić czoła tajemnicy - nie boi się iść przed siebie. Mając za sojusznika noc i być może Braedena Vanderbilca, młodego mieszkańca Biltmore rzuca się w wir przygody, udowadniając, że autorowi na pewno nie brakuje wyobraźni. "Serafina i czarny płaszcz" to magiczna opowieść pełna tajemnic, przygód i zaskoczeń. Bardzo się cieszę, że mogłam ją poznać.

środa, 17 maja 2017

"5 sekund do IO" Małgorzata Warda

"5 sekund do IO" Małgorzata Warda, Wyd. Media Rodzina, Str. 344

"Poza wirtualnym światem nie mam nikogo ani niczego do czego chciałabym wrócić"

Małgorzata Warda to jedna z moich ulubionych polskich autorek powieści obyczajowych. I choć czytałam niemal wszystkie jej książki - "5 sekund do IO" mnie ominęło. Bałam się trochę, że książka bardziej mnie rozczaruje niż zaciekawi, a nie chciałam by coś zaburzyło mój obraz dobrej pisarki. Długo się broniłam, ale w końcu przegrałam sama ze sobą i muszę przyznać, że ta przegrana trochę mnie podbudowała, bo ponownie idąc na przekór samej sobie trafiłam na wartą uwagi powieść.

Nie od dziś wiadomo, że Małgorzata Warda lubi sięgać po trudne tematy. Także tym razem - choć skierowała swoją książkę bardziej do młodzieży - nie zawahała się postawić na mocny motyw przewodni. Wyobcowanie, zatracenie się w wirtualnym świecie, teraz gdy mamy nieograniczony dostęp do internetu jest czymś na porządku dziennym. Jak się okazuje gra komputerowa może być równie ryzykowna co rzeczywiste życie, a niebezpieczeństwo ukryte pod pozorami fikcji jeszcze groźniejsze niż to o którym mamy świadomość w realnym świecie.

Dużym atutem tej lektury jest główna bohaterka, Mika, wykreowana w bardzo wiarygodny sposób. Przedstawiona na wzór zwykłej, inteligentnej nastolatki musi zmierzyć się z tragedią rozgrywaną na jej oczach. Będąc świadkiem strzelaniny w szkole staje oko w oko ze sprawcą całego ataku. To dramatyczna sytuacja, która nie powinna mieć miejsca, ale nie sposób już odwrócić wydarzeń. Jednak szybko okazuje się, że wydarzenia w szkole mogą mieć coś wspólnego z kontrowersyjną grą komputerową, w której gracz na własnej skórze odczuwa zapach, smak czy ból. Na prośbę policji dziewczyna decyduje się wejść do gry, by pomóc im zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Tylko czy sama rozumie to co się wokół niej dzieje?

Przyznaję, że autorka wybrała bardzo dobry kierunek swojej fabuły. Kierując ją do młodzieży posłużyła się tym co ich naprawdę interesuje - wirtualny świat wydał się tym razem bardziej realny niż mogliśmy przypuszczać. Gdy Mika decyduje się wejść do gry, nie wie, że wydaje na siebie wyrok. Wszystko wokół niej zaczyna się walić, a ona sama musi walczyć z przeciwnościami, by nie dać się wciągnąć w pułapkę niebezpiecznej gry. Kto by pomyślał, że wirtualny świat może okazać się taki niebezpieczny? To oczywista aluzja pomagająca chronić nas przed całkowitym poddaniem się zagrożeniom współczesnego świata.

Jestem pod wrażeniem, przede wszystkim dlatego, że autorka potraktowała młodzież jak równych sobie czytelników. Jej książka jest szczera i prawdziwa. Otwiera swój świat ku przestrodze nastolatków i dorosłych, bo każdy czytelnik śmiało może wybrać tą lekturę dla siebie i nie poczuje się rozczarowany. To kawał dobrej historii ku przestrodze, dobrze napisanej, z morałem i prawdą. Okazuje się, że Małgorzata Warda potrafi oczarować podejmując każdy temat. Polecam!

wtorek, 16 maja 2017

"Uwertura" Adrianna Rozbicka

"Uwertura" Adrianna Rozbicka, Wyd. Zysk i S-ka, Str. 448

"Przeznaczenie jest elastycznym kręgosłupem istnienia. Żywą, ekstremalnie wrażliwą na myśli, słowa i czyny antymaterią. Czasem to, do czego dążymy przez całe życie, okazuje się jedynie krokiem do czegoś kompletnie innego, większego."

Ostatnio mam to szczęście czytać książki naszych autorów, które napisane są z pomysłem i bardzo dobrą ręką. "Uwertura" skusiła mnie okładką, a zatrzymała przy sobie bardzo intrygującą treścią.

Alicja, główna bohaterka powieści, wie jak ważny jest taniec. Stanowi on dla niej cały sens życia, więc gdy dziewczyna doznaje kontuzji, cały jej świat wywraca się do góry nogami. Tylko czy siła marzeń nie ma mocy naprawczej? Jak się okazuje, by coś osiągnąć, trzeba zmierzyć się z problemami. Alicja decyduje się ponownie spróbować swoich sił w rewii, choć kilka lat temu mówiono jej, że już nigdy nie zatańczy. A jednak dziewczyna mimo przeciwności losu decyduje się na ten ostatni krok - albo przegra wszystko co ma, albo wygra całe życie.

Historia Alicji jest bardzo wiarygodna. Napisana z perspektywy osoby, która doskonale wie o czym pisze wywarła na mnie dość duży wpływ. Z każdej strony biła wiarygodność rozgrywanych wydarzeń - bohaterowie okazali się pełnowymiarowymi postaciami z krwi i kości a fabuła na tyle przemyślana i dobrze poprowadzona, że nie miałam wobec niej żadnych zarzutów. Adrianna Rozbicka - tancerka i choreografka z zawodu wiedząc o temacie wszystko poprowadziła wydarzenia w bardzo obrazowy sposób, dzięki czemu fabuła nie była dla mnie żadną tajemnicą, choć przecież z tańcem nigdy nie miałam zbyt wiele wspólnego.

Największym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, że "Uwertura" nie jest powieścią miłosną, a historią obyczajową, choć bardzo bogatą w liczne wątki. Opowiada o prawdziwej silne marzeń, która prowadzi nas przez życie tak, by żadna sekunda nie była dla nas zmarnowana. Jak żyć w obliczu tragedii, która tylko dla nas wydaje się końcem świata? Przykład Alicji jest idealnym przykładem walki z własnymi demonami, które właściwie trudno wytłumaczyć komuś kto nie miał nigdy do czynienia z wielką pasją. Autorka bardzo jasno przedstawiła różnice między definicją zwykłego hobby a pasją kształtującą nasze życie.

I choć motyw przewodni tej powieści w pełni mnie do siebie przekonał, mam trochę zastrzeżeń wobec bohaterów. Są przejrzyści, przyjemnie wykreowani i intrygujący, ale jednocześnie trochę zbyt mało charakterni. Alicja ma w sobie potencjał pozytywnej osoby, która motywuje do działania, ale jej postać trochę się rozmywa. Miejscami przebija się jej wiara w siebie i kiedy już, już myślałam, że zaskoczy mnie czymś nieoczywistym - spadałam razem z nią na ziemię. Nie zrozumcie mnie źle, to dobra i pozytywna bohaterka, ale zabrakło jej odrobiny tej lekkości, którą utożsamia się z tańcem. 

Błędy jednak się wybacza, szczególnie w przypadku ciekawie napisanego debiutu. "Uwertura" to dobrze napisana historia i warta uwagi, która daje wiarę w polskich autorów. Uważam, że warto dać jej szansę, bo jestem przekonana, że urzeknie wielu czytelników. I choć dla mnie zabrakło jej troszeczkę życia, chętnie sięgnę po kolejne książki autorki o ile będziemy mieli szansę je poznać. Myślę, że wielu z Was się ze mną zgodzi, ale najpierw zapraszam do lektury.

poniedziałek, 15 maja 2017

"W rytmie passady" Anna Dąbrowska

"W rytmie passady" Anna Dąbrowska, Wyd. Zysk i S-ka, Str. 392

"Patrzyłam na niego, poddawałam się czarom tego zaklęcia, a wszystko inne stało się nagle nieważne niczym ziarenko piasku, zbyt małe, by się na tym koncentrować."

Literatura polska dawno temu była moją słabą stroną. Praktycznie nie czytałam żadnych książek naszych rodzimych autorów zamykając się na tą twórczość bez szczególnego powodu. Byłam przekonana, że nic dobrego nie spotka mnie podczas czytania polskiej literatury i dziś jest mi przez to naprawdę wstyd - za zamknięcie się i za przegapienie wielu zapewne bardzo dobrych książek. Idealnym przykładem jest najnowsza powieść Anny Dąbrowskiej - wyjątkowa historia bijąca na głowę wiele tych, które wyszły spod pióra amerykańskich pisarzy.

Fabuła rozpoczyna się właściwie całkiem typowo - dwójka bohaterów z dwóch różnych światów, która zmaga się z przeciwnościami losu, by móc osiągnąć szczyty własnych marzeń. Julita, uczennica liceum oddziela się od swoich rówieśników i zamyka we własnym wnętrzu. Żyjąc wydarzeniami z przeszłości dostaje jednak szansę otworzenia się na świat startując w konkursie tanecznym. Z kolei Marcel jest instruktorem, który swoją pasją zaraża wszystkich dookoła. Jednak choroba matki rujnuje jego wszystkie plany. Do czasu, gdy chłopak nie zdecyduje się wystartować w konkursie, by zdobyć pieniądze na jej leczenie. Tym samym konkursie, w do którego została zaproszona Julita...

Na tym typowość tej książki kończy się z wielkim hukiem. Autorka zapoczątkowała nowy rozdział w literaturze młodzieżowej odrzucając w kąt stare, utarte schematy i zaczynając coś zupełnie nowego - powiew świeżości w postaci rytmów muzyki i swobody tańca. A przecież wiadomo, że taniec, podobnie jak muzyka - łagodzi obyczaje i szybciej trafia do serca. Nic więc dziwnego, że książka Anny Dąbrowskiej tak mocno mnie poruszyła. Przyznaję, że nie byłam przygotowana na tak dobrze skrojoną i przemyślaną fabułę, bo podeszłam do książki bardzo sceptycznie - nie wiedziałam czy projekt autorki wypadnie tak dobrze jak się zapowiadał, ale dziś - świeżo po lekturze - muszę zwrócić jej honor. Wykonała kawał dopracowanej w każdym detalu powieści od której nie sposób się oderwać.

"W rytmie passady" to pięknie napisana, przejmująca powieść o sile ludzkich namiętności, życiu i śmierci, które nadają kierunek naszej egzystencji. Gdzieś w tle, za plecami głównych bohaterów rozgrywały się prawdziwe dramaty, które mogłyby poruszyć czytelnika, gdyby ten do granic możliwości nie wpatrywał się w role odgrywane przez Julitę i Marcela - kochali i cierpieli, nawzajem ucząc się szczęścia, wykorzystując nieszablonowy motyw tańca, w którym to nie słowa a emocje odgrywają pierwsze skrzypce. Tym sposobem dwa zupełnie różne światy stykają się w jednym momencie, by zapomnieć o różnicach i stanowić przez moment kompletną całość. Tylko czy uśmiech losu jest w stanie pokonać burzowe chmury, gdy nieoczekiwany zwrot akcji wkracza z impetem do życia bohaterów?

Anna Dąbrowska napisała fascynującą, pełną emocji powieść, która jest pięknym obrazem szczęścia wymieszanego z nutą goryczy. Gdy już myślałam, że wiem w jakim kierunku potoczą się losy głównych bohaterów - zderzyłam się z zaskakującym zakończeniem, którego zupełnie się nie spodziewałam. Tym większy mam szacunek do twórczości autorki, bo potrzeba wielkiego talentu by stworzyć tak niebanalną i jednocześnie piękną powieść. O ludzkich namiętnościach - przeciwnościach losu - to książka jedyna w swoim rodzaju!

niedziela, 14 maja 2017

"Rok Potopu" Margaret Atwood

"Rok Potopu" Margaret Atwood, Tyt. oryg. The Year of the Flood, Wyd. Prószyński i S-ka, Str. 560

"O tym, czym jesteśmy, decydują nasze marzenia. Bo gdybyśmy nie mogli o niczym marzyć, to po co się w ogóle trudzić?"

Margaret Atwood ponownie przenosi swoją fabułę do alternatywnej rzeczywistości, gdzie wita nas Rok Potopu. To czas zagłady, w którym gatunek ludzki odszedł w zapomnienie przez bliżej niesprecyzowaną zagładę. Ocalały tylko dwie kobiety - Toby i Ren, to również one wprowadzają czytelnika do swojej, bądź co bądź, zaskakującej opowieści, w której krytyka gatunku ludzkiego jest widoczna jak na dłoni.

Nie jest to na pewno łatwa historia, ani książka dla każdego. Po pierwszym tomie serii wiem już, że ten cykl dedykowany jest raczej dla tych bardziej odważnych czytelników, którzy nie boją się zagłębiać w pokręcone rzeczywistości. Plebsopolia, którą zamieszkują pleboszczury to miejsce przypominające świat po wybuchu boby technologicznej - wszystko nowe, błyszczące, wyposażone w nową technologię, pełne cudacznych eksperymentów. Tutaj też powstają nowe gatunki zwierząt, a ludzkie namiętności wychodzą na światło dnia i nie są dla nikogo zaskoczeniem. Główne bohaterki żyjące w tym świecie w końcu trafiły do Bożych Ogrodników, samozwańczego świata wyzwolenia spod jarzma pychy, egoizmu i przekłamania. Ogrodnicy żyją na wzór współczesnych wegetarian, ale są bardziej zachłanni - wydają się idealni dla siebie, ale z perspektywy czytelnika ie jest to takie oczywiste. Żyją w zgodzie z naturą i samym sobą, ale czy ich podejście do świata jest na pewno szczere?

Fabuła jest bardzo trudna do zrozumienia. Zagłębienie się w jej treści wymaga sporego zaangażowania i chęci poznania czegoś zupełnie nieoczywistego. Jest w tej historii mnóstwo bohaterów, którzy przewijają się przez karty powieści w mniej lub bardziej intensywnym stopniu, ale to Toby i Ren postawione zostały w roli bohaterek skupiających na sobie całą uwagę. Ich wspólne losy łączą się ze sobą w nieoczekiwanym momencie, ale to nie jest tutaj najważniejsze - w tej historii liczy się analiza psychologiczna postaci, które zostały postawione w różnych życiowych sytuacjach, zazwyczaj trudnych i dramatycznych, gdzie bohaterowie nie mają pojęcie co zrobić z własnym losem i jakie decyzje podjąć. Autorka po przez przykład głównych bohaterek nawiązuje do brutalnego świata, w którym kobieta często stoi przed obliczem nieznanego strachu i zagrożenia w postaci pobicia czy gwałtu. Przewija się przez to wszystko subtelny wątek feministyczny, ale to znak rozpoznawczy Atwood - także i tym razem pokazała kobietę w pozytywnym świetle, gdy męskie postacie zostały sklasyfikowane do gatunku zadufanych, egoistycznych, zbyt pewnych siebie postaci.

Margaret Atwood napisała bardzo zaskakującą i pomysłową historię. Nie wiem jak duże grono fanów zbierze, ale na pewno przypadnie do gustu tym, którzy lubią nieoczywiste fabuły, w których morał widoczny jest jak na dłoni. Przez swojej wewnętrzne poglądy autorka próbuje zmusić czytelnika do myślenia i zwrócić jego uwagę na istotne kwestie - faunę i florę, ekologię czy ludzką obojętność. Przyznaję, że pomysł okazał się naprawdę dobry i mnie do siebie przekonał. Choć uważam, że fabułą jest ciężka i trudno przez nią przebrnąć to z perspektywy czasu potrafię wyciągnąć odpowiednie wnioski z treści.

"Rok Potopu" jest na pewno lepszą częścią niż pierwszy tom. Ta historia bardziej do mnie trafiła i więcej ukrytych znaczeń mogłam rozszyfrować. Dalej jednak uważam, że książka jest przesadnie nastawiona na dane wartości i niemal zmusza czytelnika do przyjęcia racji autorki. Nie ma tutaj miejsca na zastanowienie, nie ma czasu na dyskusję - możemy przyjąć tylko to co daje nam Atwood. Z jednej strony nie jestem przekonana do tej historii, ale z drugiej doceniam jej treść i przejęłam jednak kilka wartości zasianych w losach bohaterów. Trudno mi powiedzieć czy jest to historia dobra, ale na pewno takiej antyutopii jeszcze nie czytałam. Absolutnie nie żałuję swojego wyboru i ze swojej strony polecam (można czytać bez znajomości pierwszej części). Bardzo chętnie dowiem się co Wy myślicie o tej serii.

sobota, 13 maja 2017

"Koniec samotności" Benedict Wells

"Koniec samotności" Benedict Wells, Tyt. oryg. Vom Ende der Einsamkeit, Wyd. Muza, Str. 384

"Rzeczy przychodzą i odchodzą, długo nie mogłem tego zaakceptować, a teraz nagle udaje mi się to z łatwością."

Jules po śmierci rodziców zostaje oddelegowany wraz z rodzeństwem do domu dziecka. I choć wydawać by się mogło, że podobna tragedia zacieśni rodzinne więzi - każdy z nich oddala się w swoją stronę. Porzucony i osamotniony Jules próbuje radzić sobie ze stratą na własny sposób. Jedynym jasnym punktem tragedii okazuje się Alva z którą bardzo szybko nawiązuje nić przyjaźni. Tylko czy czas pozwoli im kontynuować nowo poznaną relację?

Pech w życiu głównego bohatera nie ma sobie równych. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że będzie to tak smutna i przejmująca historia. Nie spodziewałam się poczucia humoru czy scen komizmu, ale jednocześnie liczyłam na pewien powiew nadziei czy subtelnego szczęścia. Losy Julesa jednak bardzo szybko wyprowadziły mnie z błędu - los zaplanował dla niego bardzo trudną drogę. Z biegiem czasu chłopak stracił Alvę, która - tak jak inni z tego miejsca - próbowała za wszelką cenę wyrwać się z otchłani beznadziei. I choć bohater jest sympatycznym człowiekiem, któremu od początku chce się kibicować, nie sposób nie zauważyć, jak kiepsko radzi sobie w dorosłym życiu.

Autor przejmująco przestawił tragizm Julesa, który choć odnalazł na nowo nić porozumienia z rodzeństwem, wciąż tęsknił za utraconą przyjaciółką. I gdy już myślał, że nic gorszego go nie spotka - odnalazł Alvę, a wraz z nią: jej męża. Tym trudniej jest pogodzić się z losem głównego bohatera, gdy on sam relacjonuje swoją opowieść. Na przestrzeni kilkudziesięciu lat dogłębnie przedstawia swoją historię, z myślami kłębiącymi się w jego głowie, z problemami i dylematami. Benedict Wells całkiem wiarygodnie przedstawił tego bohatera, mimo całej otoczki samotności, bólu i śmierci, którą miałam ochotę przegonić. Ale - choć z reguły nie lubię tak ponurych powieści - przyznaję, że był w tym wszystkim pewien przekorny urok. Może to perspektywa zmiany losu dała mi nadzieję, a może zmiany które dostrzegałam w głównym bohaterze, ale gdzieś w głębi mojej podświadomości tliła się nadzieja, że może to nie koniec.

Zaskakujący jest fakt, że mimo całego dramatyzmu rozgrywanych wydarzeń powieść nie jest ciężka w odbiorze. Właściwie czyta się ją w zaskakująco szybkim tempie, bo autor ma lekki i obrazowy styl. Zręcznie nakreślił wiarygodną postać Julesa i jego życie, nie zapominając także o świecie przedstawionym - mamy tutaj w końcu do czynienia z dużym przedziałem czasowym. 

"Koniec samotności" to przykład przewrotności literatury - uciekamy do książek, które zaprowadzą nas do ciekawszego, zapewne bardziej optymistycznego świata, a jednak zachwycamy się tragizmem życia poznawanych bohaterów. To dobra książka a twórczości Wells niczego nie brakuje - dobrze napisana, wciągająca historia z nutą filozoficznego "co by było gdyby" w tle. Bardziej społeczno-obyczajowa niż romantyczna, choć i tego wątku nie skreślałabym tak łatwo. Dajcie jej szansę, przekonajcie się czy i Wy odnajdziecie się w historii.

piątek, 12 maja 2017

"Zły Romeo" Leisa Rayven

"Zły Romeo" Leisa Rayven, Tyt. oryg. Bad Romeo, Wyd. Owarte, Str. 435

"Czasami otaczamy się murem nie tylko po to, by nie dopuszczać do siebie innych, ale i po to, by się przekonać, komu zależy na nas na tyle, by zechciał go zburzyć."

Gdy sięgam po kolejne książki z gatunku New Adult wstrzymuję oddech. Boję się, że trafię na kolejną, nic nie znaczącą, schematyczną powieść, która będzie powtórką z tego co czytałam już dawno temu. Nuta sceptycyzmu pojawiła się także przy wyborze powieści "Zły Romeo", ale wystarczyło kilka pierwszych zdań, żebym całkowicie zatraciła się w historii i dała się porwać opowieści.

Gdybym miała wyznaczyć kluczowy atut tej lektury bez wahania powiedziałabym: bohaterowie. Cenię sobie nie tylko wiarygodną kreację, ale przede wszystkim inteligencję, charyzmę oraz nutę ironii w dialogach. Leisa Rayven właśnie to mi zagwarantowała - relacja Cassie i tytułowego złego Romea nie tylko chwytała mnie za serce, ale czasami także bawiła w sposób najlepszy z możliwych. Oboje różnią się w ten charakterystyczny sposób, który już wielokrotnie pojawił się w innych powieściach: ona - idealna, on - zły outsider. Cassie sama pozwoliła sobie na to, by uważano ją za idealną córkę, więc gdy na przekór wszystkim zdecydowała się zdawać do prestiżowej szkoły aktorskiej - wywołało to nie lada zamieszanie. Ale ten krok pozwolił jej poznać Ethana, chłopaka pechowego i odrzuconego przez innych. I choć połączyła ich prawdziwa nić porozumienia, gdy zaczęli grać w teatralnej sztuce "Romeo i Julia" ich historia potoczyła się zgodnie z wymogami dramatu - tragiczne.

Idealnym dopełnieniem rozgrywanej fabuły okazało się podzielenie historii na dziś i w przeszłości. Z naciskiem na retrospekcje, w których mogłam śledzić wyjątkową historię miłosną z góry spisaną na porażkę. Lubię takie zbiegi, bo mogę poznać losy bohaterów w kluczowym dla nich punkcie, a nie po latach, kiedy emocje opadają. Więc gdy śledziłam pierwsze kroki młodych aktorów jednocześnie miałam świadomość, że wydarzenia z przeszłości doczekały się swojego bisu - Ethan wrócił, by odzyskać utraconą miłość. Tylko, że to wcale nie jest takie łatwe, bo stracone zaufanie nie jest tak łatwo odzyskać. Bez wątpienia historia tych dwojga to romans jakiego jeszcze nie było.

Nawet gdybym chciała napisać, że ta historia ma w sobie schematyczność, nie mogłabym tego zrobić, bo minęłabym się z prawdą. Jest w niej jakiś powiew świeżości, coś nowego i nieoczywistego, przez co fabuła mocno trafia do czytelnika. To duża zasługa nagromadzonych emocji, ale i bohaterowie odgrywają kluczową rolę - pełnowymiarowi, zaskakujący, mający coś do powiedzenia. Obok takich książek nie przechodzi się obojętnie i czyta się je z wielkim zaangażowaniem, bo są jasnym punktem swojego gatunku. Tragizm losów dwójki bohaterów ma w sobie pewien przekąs - pierwowzory Romea i Julii nigdy nie miały prawa do naprawienia swoich błędów, a tym razem Cassie i Ethan otrzymali drugą szansę. Leisa Rayven zatem otwiera przed czytelnikiem ponadczasowy motyw - walki o miłość w momencie najbardziej niesprzyjającym. Czy błędy z przeszłości można wybaczyć? Czy można odzyskać utracone zaufanie? Odpowiedzi odnajdziecie w jednej z piękniejszych historii miłosnych.

"Zły Romeo" to książka, która zasługuje na duże uznanie. Ma w sobie moc, która płynie z prawdziwych uczuć. Bawi, intryguje, chwyta za serce - nie sposób się jej oprzeć. Uwielbiam takie powieści, w których mogę pozwolić sobie na zatracenie bez obawy, że się rozczaruję. Leisa Rayven na bazie dwóch odmiennych żywiołów pokazała ogrom tragedii wywołanej nieprzemyślanymi wyborami. To jedna z lepszych powieści jakie ostatnio miałam przyjemność przeczytać. Chwyta za serce, rozkochuje i nie daje o sobie zapomnieć.

czwartek, 11 maja 2017

"Pierworodna" Tosca Lee

"Pierworodna" Tosca Lee, Tyt. oryg. Firstborn, Wyd. IUVI, Str. 360

Tosca Lee zaskoczyła mnie fabułą książki "Potomkowie". Wówczas nie wiedziałam czego się spodziewać a otrzymałam lekturę intrygującą, wciągająca i bardzo dobrze napisaną. Dlatego kontynuacji serii Piętno Krwawej Hrabiny wypatrywałam z dużą niecierpliwością, bo byłam ciekawa co wydarzy się dalej i przede wszystkim - czy autorce uda się przekroczyć poprzeczkę, która sama postawiła sobie bardzo wysoko.

Dużym atutem tej historii jest jej dorosłość. Książka napisana jest nie tylko z pomysłem, ale i z głową. Dopracowano każdy detal, rozwinięto fabułę, napisano historię głęboką i wartościową. Bez wątpienia autorka wie jak zwrócić na siebie uwagę czytelnika - moje uznanie ma i przy drugim tomie serii absolutnie go nie straciła. Wręcz przeciwnie, jestem pod wrażeniem pociągnięcia losów wojny między Potomkami i Dziedzicami oraz losów samej Audry, głównej bohaterki.

Emocjonujące zakończenie pierwszego tomu dało mi przedsmak przygody drugiej części. Audry, postać niezwykle dopracowana i wiarygodna, to kobieta, której życie nie toczyło się do tej pory prostym rytmem. A jednak nie popadła w skrajną rozpacz, tylko zbierając w sobie wszystkie siły postanowiła sprzeciwić się nieprzychylności losu. W dodatku, w jednej chwili powracają do niej wszystkie wspomnienia - wymazane na jej własne życzenie powracają do niej z siłą pocisku. Prawda w końcu wychodzi na jaw a to wymusza na bohaterce działania, które zagrażają jej życiu. Tylko, że jej zadaniem jest odnalezienie i pokonanie Historyka - śmiertelnego wroga. Inaczej wojna wciąż będzie trwać. Tylko, że jej działania nie będą zgodne z prawem, ale czy to powstrzyma ją przed wyzwoleniem się spod jarzma wiszącej nad nią tragedii?

Postać Audry to centralny punkt fabuły - bohaterka jest dojrzałą emocjonalnie postacią, która dorosła do tego by mieć córeczkę i męża. Oraz do tego, by darzyć ich wielką miłością. Zdeterminowana by walczyć o swoje nie cofnie się przed niczym i jednocześnie zainspiruje czytelnika do jego walki o zamierzone cele. Co zrobić by zdobyć miłość i szczęście? Walczyć za wszelką cenę dokładnie tak jak Audry, która ogromnie mi zaimponowała. To jedna z moich ulubionych bohaterek

Może wyprowadzę Was z błędnego założenia, jeśli podążacie tym samym tokiem rozumowania, jakim ja podążałam przy pierwszej części. Seria Lee to nie jest powieści młodzieżowa. To pomysłowy misz-masz literacki, który - jak wspomniałam powyżej - dopracowany w każdym detalu zaowocował świetną historią. Pojawiły się tutaj wartości rodzinne, miłość i dynamiczna akcja oraz nuta magii, która wszystko idealnie scala. Dynamizm, nieoczekiwane zwroty akcji, intrygi i poszukiwanie samego siebie - to jedne z wielu licznych motywów przewodnich tej historii. Pomieszanie fantastyki z thrillerem okazało się połączeniem doskonałym i jestem przekonana, że "Pierworodna" zdobędzie duże uznanie wśród czytelników.

środa, 10 maja 2017

"Pierwszy dotyk" Laurelin Paige

"Pierwszy dotyk" Laurelin Paige, Tyt. oryg. First Touch, Wyd. Kobiece, Str. 544

"Problem z ludźmi, którzy naprawdę są niebezpieczni, Emily, polega na tym, że nigdy nie wiesz, jak bardzo są groźni, dopóki nie jest za późno."

Kilkakrotnie mogłam przeczytać, że powieść Paige to erotyk, jakiego jeszcze nie było. Podobno wciąga, intryguje i po prostu rozkochuje w sobie na całego. Zaintrygowana tymi opiniami postanowiłam przekonać się na własnej skórze czy i ja odbiorę fabułę równie pozytywnie.

Amber i Emily, kiedyś serdeczne przyjaciółki, dziś stoją po dwóch stronach barykady. Gdy pewnego dnia Amber na nowo próbuje skontaktować się ze swoją dawną przyjaciółką Emily rozumie, że dzieje się coś niedobrego. Dlatego postanawia pomóc dziewczynie. Wynajmując detektywa dowiaduje się, że Amber przepadła bez śladu kilka miesięcy wcześniej, a jedyny trop prowadzi do jej byłego kochanka - milionera Reeve’a Sallisa. Nie wiedząc jak udowodnić jego winę Emily decyduje się na ryzykowny krok: uwiedzie Reeve'a i odnajdzie przyjaciółkę. Przynajmniej taki był wstępny plan, bo nikt się nie spodziewał, że mężczyzna otoczony jest mrokiem i to bardzo kuszącym...

Muszę przyznać, że fabuła faktycznie porywa od pierwszych stron. Połączenie erotyki z thrillerem mocno nacechowanym klimatem tajemnicy, niewiedzy i nawet subtelnej nuty grozy zaowocowało powiewem czegoś nowego. Owszem, pojawiła się dziewczyna, która nie boi się wkroczyć do jaskini lwa i bogacz owiany tajemnicą, ale czy jeden schemat może zburzyć całkiem dobrze rokującą fabułę? Jak się okazuje - nie. Ze strony na stronę zaczęłam rozumieć dlaczego pojawiło się tak wiele pozytywnych opinii na temat tej książki. Wszelkie schematy zostają przegonione przez nowe pomysły - zagadka kryminalna aż się prosi o rozwiązanie, klimat fantastycznie prowadzi przez fabułę a zakończenie zapowiada tylko jedno - jeszcze lepszą kontynuację.

Jestem też pod wrażeniem kreacji bohaterów. Przyznaję, nie spodziewałam się tak dobrze nakreślonych postaci, którym właściwie nie mogę nic zarzucić. Emily to dziewczyna, która absolutnie nie irytuje a za to bardzo szybko zjednuje sobie sympatię czytelnika. Z kolei Reeve - to chodząca zagadka, której rozgryzienie jest dla czytającego doskonałą zabawą. To mężczyzna o wielu twarzach, gdzie raz ujawnia się jako wielki romantyk, a innym razem aż mrozi krew od zabójczego spojrzenia. Ma wszystko o czym marzył, przynajmniej powierzchownie i nie boi się sięgać po swoje. Mam wrażenie, że nawet czytelnika w pewien sposób sobie podporządkował - albo gramy według jego zasad, ale wypadamy z gry i nie mamy dostępu do lektury. Jedynie związek tych dwojga mógłby wymagać podrasowania, bo tutaj schematyczność niestety nie dała się stłamsić i połączenie między panem a uległą nie do końca przypadło mi do gustu.

"Pierwszy dotyk" to powieść dla dorosłych. Bez wątpienia sceny erotyczne nie nadają się dla świadomości młodszego czytelnika, bo żar jaki od nich bije może sparzyć nawet zagorzałych fanów powieści erotycznych. Ale to zaleta twórczości autorki - jak już pisze o czymś, to z sercem i zaangażowaniem, przez co z każdej sceny bije cała masa emocji. Dreszczyku dodaje tajemnica, której do tej pory w podobnych książkach jeszcze nie spotkałam. To naprawdę dobrze napisana, pomysłowa książka. Już nie mogę się doczekać kontynuacji!

http://dadada.pl/pierwszy-dotyk-paige-laurelin,p430699