środa, 29 listopada 2017

"Wszystko razem" Ann Brashares

"Wszystko razem" Ann Brashares, Tyt. oryg. The Whole Thing Together, Wyd. YA!, Str. 320

"Wyczuwał, że oboje są więźniami: swojej rozpaczy swoich rodzin, rozpaczy swoich rodzin."

Rodzina to wartość, która nie ma granic. Wzajemne zrozumienie, poczucie bezpieczeństwa, komfort potrzeby i akceptacji - to tylko nieliczne z pośród morza pozytywów aspekty, które uszczęśliwiają człowieka. Co jeśli jednak wartość rodziny zostaje przewrócona do góry nogami i zaburza się w pewien sposób stan jej świadomości? Ann Brashares postanowiła odpowiedzieć na to pytanie w swojej najnowszej powieści.

Rodzina Thomas-Harrison od lat żyje skłócona. Niemal do perfekcji doprowadzili wzajemne wymienianie się domem, w którym zamieszkują według ściśle określonego grafiku. Również podział opieki nad dziećmi nie okazał się żadnym problemem. Jednak ich wspólna relacja jest dla wszystkich krzywdząca. Siedemnastoletni Ray wie to najlepiej, bo chociaż dzieli swój pokój z Sashą, nigdy tak naprawdę jej nie poznał. Od najmłodszych lat dzielili łóżeczko i zabawki, czytali te same książki i budowali wspólnie miasto z klocków lego a nigdy nie było im dane dzielić tego wszystkiego w tej samej chwili. I chociaż czuli pomiędzy sobą wzajemną nić porozumienia - dopiero po siedemnastu latach stanęli ze sobą twarzą w twarz. Jednak ich rodziny nie ułatwiały im przyjaźni, bo cicha wojna toczona pomiędzy Thomasami i Harrisonami nie miała końca.

Nie jest to na pewno powieść, która rozgrywa się w kameralnym gronie. Mnogość bohaterów czasami przyprawiała mnie o zawrót głowy. Gdyby nie to, że autorka już na wstępie spisała wzajemne powiązania między bohaterami prawdopodobnie do samego końca nie byłabym pewna kto jest kim. Na początku byłam zła na autorkę, przytłaczała mnie ilość postaci i brak możliwości konkretnego rozeznania się w tym wszystkim. Szczególnie, że sam styl autorki nie ułatwiaj mi sprawy - chociaż Ann Brashares pisze lekko i przyjemnie, to jej historia była do połowy kompletnie pozbawiona głębszych emocji. Przeplatające się między sobą wydarzenia były migawką z życia całej tej pokręconej rodziny a świadomość o czym w danej chwili czytam przychodziła mi czasami dopiero po pierwszym zdaniu. Dopiero druga część historii nabrała znaczenia - coś zaczęło się dziać, bohaterowie zaczęli odróżniać się od siebie nawzajem a i akcja nabrała tempa.

Fabuła to prosty przekaz - albo szanujesz rodzinę, albo cierpisz. Bo chociaż autorka próbowała wpleść kilka słów o wątkach pobocznych, to jedynie motyw wartości rodzinnych wiódł w tej książce prym. To ciężka, trudna do zrozumienia relacja przepełniona bólem dzieci i wzajemną nienawiścią rodziców aż kuła w oczy. To jedyne emocje, które pojawiają się w książce od samego początku i przytłaczają - nie mogłam zrozumieć skąd ta wszechobecna złość na linii Thomas-Harrison. Przez całą historię praktycznie nie czytałam o niczym innym jak o tym, ile złości i żalu wobec siebie mają te dwie rodziny. A to wszystko za sprawą jednego rozwodu. Kosztem tej relacji był finał, najlepsza i jednocześnie najsmutniejsza część tej książki, w której byłam nawet bliska płaczu. Trudno jest nie zaangażować się w historię, która przedstawia cierpienie dziecka przez brak wzajemnego zrozumienia się rodziców. Mimo, że Ray i Sasha mieli po siedemnaście lat autorka potraktowała ich bardziej jako dzieci niż młodych dorosłych, przez co bardziej kibicowałam im w drodze ku szczęściu. Przez cały czas myślałam, że to do nich należy ta historia, mimo że trzecioosobowa narracja opisywała losy wszystkich zaangażowanych po kolei. Dopiero w finale zrozumiałam pełny sens, który chciała przekazać autorka i moje uczucia wobec tej książki całkowicie się zmieniły.

Na początku nie byłam pewna co myśleć o tej historii. Napisana poprawie, zdecydowanie za mało przekazywała emocji. Chciałam czegoś więcej, oczekiwałam, że ta powieść mnie porwie. Poprawność była w tym przypadku niską miarą. Jednak z drugiej strony wystarczył jeden wieczór abym przeczytała całą książkę, bo nie mogłam się od niej oderwać. Miałam przez to w głowie mnóstwo sprzecznych emocji. Ale dotarłam do finału i właściwie nie wiedziałam już co mam myśleć - nagle wszystko się wyjaśniło (chociaż nieliczne wątki dalej pozostały bez rozwiązania) a ja byłam bliska płaczu. Jak to wyjaśnić, skoro książka właściwie nie przypadła mi do gustu? Odpowiedź jest jedna: to jedna z tych lektur, które nabierają znaczenia przy znajomości całej treści. Wiem, że nie spodoba się ona wielu czytelnikom, ale jednocześnie mam świadomość, że znajdzie kilka a nawet więcej osób, które bez wahania zaliczą ją do grona swoich ulubionych książek. Ja już do niej nie wrócę, ale chętnie będę polecała ją innym. Dlatego wybór pozostawiam Wam, chociaż chciałabym abyście dali jej szanse, bo to opowieść z morałem, w której wartość rodziny widoczna jest jak na dłoni. Pomijając wszystkie niedociągnięcia i zapominając na moment o jej nie do końca wykorzystanym potencjale będziecie mogli dostrzec coś więcej, coś co być może odmieni Wasz punkt widzenia pewnych spraw.

8 komentarzy:

  1. Może kiedyś przeczytam tę książkę, bo teraz nie kusi mnie ona jakoś szczególnie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam i uważam, że jest to wartościowa pozycja. Młodzieżówka warta uwagi! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, że wywołała taka mało emocji. Czasami tak bywa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię tę autorkę, więc pewnie się skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam już o tej książce i kurcze...jakoś słabo mnie kusi :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Mimo,że książka nie jest doskonała. Jestem ciekawa morału i refleksji z niego płynących.:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja tę książkę sobie odpuszczam. Raczej nie sądzę, że odnalazłabym się w fabule z tak dużą ilością bohaterów. No i słyszałam, że jest zbyt dużo opisów. Czuję, że to historia nie dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń