piątek, 31 marca 2017

"Ufać zbyt mocno" Jadwiga Czajkowska

"Ufać zbyt mocno" Jadwiga Czajkowska, Wyd. Prószyński i S-ka, Str. 472

"Niektóre to mają życiowego farta porównywalnego do wygrania miliona dolarów na loterii. Złapały faceta, który jest lepszy niż bajkowa złota rybka, bo spełnia nie tylko trzy, ale absolutnie wszystkie życzenia."

Mam wrażenie, że nastała moda na pisanie powieści opartych na prawdziwym życiu. Nie tyle na codziennych losach zwykłych ludzi, co na przybliżonej analizie danej postaci, z którą może utożsamić się niemal każdy. Trudna praca, brak szczęścia, monotonia, pech w znajdywaniu miłości. Brzmi jak motyw przewodni z życia wielu ludzi. Nic więc dziwnego, że tak chętnie czytamy tego typu powieści, bo nie tylko możemy podbudować się tym, że ktoś inny ma gorzej, ale i odnaleźć trochę zrozumienia czy pocieszenia w tym, że nie jesteśmy z danym problemem sami.

Właśnie z takim motywem pojawiła się powieść "Ufać zbyt mocno". Blanka, narratorka i główna bohaterka trafiła w życiu na dobrą drogę, która pomogła jej wybić się finansowo. Tylko co z tego? Praca okazała się mieć mniejsze znaczenie niż myślała, bo gdy trafiła już do tego elitarnego świata wysokich stanowisk poznała mechanizm rządzący bankiem, w którym pracowała. Etat dyrektorki zmuszał ją do zarządzania pracownikami w sposób, który jej się nie podobał, a realizacja zamierzonych celów co raz częściej zaczęła budzić wyrzuty sumienia i wątpliwości, czy oszukiwanie klientów jest warte tego wszystkiego. Ten kto miał możliwość zajrzeć do podobnych mechanizmów władzy danej firmy wie, jak trudno jest to wszystko przetrzymać, więc nic dziwnego, że Blanka w końcu zaczyna mieć wątpliwości.

Postać kobiety niezmiernie przypadła mi do gustu - jej charakter w pełni zdobył moje uznanie a pierwszoosobowa narracja przypominała mi raczej formę pamiętnika niż zwykłej fabuły. Blanka nie ma oporów przed ujawnianiem swoich wątpliwości czy narzekaniem na wszystko co ją otacza, ale robi to w bardzo subtelny sposób, by jednocześnie nie zmęczyć tym czytelnika. Opierając się na przekonaniu, że wszystkie kobiety dookoła niej mają szczęście większe niż ona, szczególnie jeśli dotyczy to miłości - więc gdy na horyzoncie pojawia się Marcel, nie waha się ani chwili. I choć początkowo wszystko wskazuje na to, że i jej los zaczął sprzyjać, pojawiają się też wątpliwości. Wielkim plusem jest to, że Blanka ma swobodę w postrzeganiu świata i bez zbędnego rozkładania na czynniki pierwsze wszystkiego co ją otacza, jasno poddaje w wątpliwość to co uważa za słuszne. Robi to w sposób na tyle oczywisty i swobodny, że łatwo może stać się motywacją dla innych czytelniczek.

Powieść Jadwigi Czajkowskiej jest trochę inna niż wszystkie mi znane. Przede wszystkim nie ma rozdziałów, które bardzo lubię, ale bez których mogę się obejść, jeśli książka naprawdę przypadnie mi do gustu. W tym przypadku wyszło to powieści na dobre, bo autorka przedstawiła ciągiem życie Blanki z jej narracją, więc bardziej przypominało to zwierzenia bohaterki. Odnalazłam się w takiej formie bez problemu, między innymi za sprawą swobody i lekkości w stylu pisarki. 

Losy Blanki to nic innego jak powieść oparta na zwierzeniach bohaterki podobnej wielu z nas. Narzucone z góry cele uniemożliwiają rozwój zawodowy w sposób o którym marzymy łączy się z miłością, która nie zawsze jest tak wartościowa jak można by przypuszczać. "Ufać zbyt mocno" uczy, że szczęście jest ulotne a zaufanie można bardzo łatwo stracić. I choć powieść napisana została z przekąsem, lekkością i pomysłem na fabułę to pokazuje prawdę o życiu jakie by ono nie było. Czyta się jednym tchem, humor i dystans do siebie przebijają z każdej strony a wartości, które dostrzec można na podstawie życia głównej bohaterki dodają powieści wartości.

czwartek, 30 marca 2017

"Firstlife. Pierwsze życie" Gena Showalter

"Firstlife. Pierwsze życie" Gena Showalter, Tyt. oryg. Firstlife, Wyd. HarperCollins, Str. 432

"Czy nikt nie może mnie polubić taką jaką jestem? Czy zawsze będę towarem, który trzeba zdobyć, zamiast osobą, którą warto pokochać?"

Pamiętacie serię "Alicja w krainie zombi"? Swego czasu kolejne tomy podbijały moje serce i przyznaję, że choć historia była trochę cukierkowa, to wracam do niej z wielkim sentymentem. Jest coś takiego w twórczości Geny Showalter, że nie sposób oderwać się od jej książek. A dziś, gdy pojawiła się kolejna propozycja nowej serii - Firstlife, w której pierwszy tom zapowiada się naprawdę obiecująco, mam przeczucie, że kolejna lektura stanęła w kolejce do podboju moich czytelniczych uczuć.

Fabuła subtelnie wkracza w kanon powieści fantastycznej, gdzie po części mamy do czynienia z powieścią młodzieżową, a po części wywróconą do góry nogami powieścią dystopijną. A jak wiadomo, ten ostatni gatunek mocno konkuruje z jednym z najlepszych w gronie powieści kierowanych do czytelników, bo od wielu lat antyutopje/dystopie intrygują i zapewniają czytelniczą ucztę na najwyższym poziomie. Jestem wielką fanką tego gatunku, więc to właśnie przekonało mnie do książek autorki - w serii Kroniki białego królika antyutopijny świat był naznaczony nalotem zombi. W najnowszej książce autorki mamy coś lepszego - otwiera nam ona możliwość zagłębiania nieskończoności życia, bo śmierć nie niesie ze sobą nicości. Wręcz przeciwnie! Dopiero po zakończeniu pierwszego życia bohaterowie rozpoczynają swoją największą przygodę.

Tenley zbliża się do swoich osiemnastych urodzin, a te jednoznacznie warunkują podjęcie decyzji, gdzie dziewczyna trafi po śmierci. Ma tylko dwa rozwiązania - Trojkę lub Miriadę, frakcji które zacięcie walczą o dusze Niezwerbowanych i nie cofną się przed niczym. Jednak wyznawane przez nich zasady nie są do przyjęcia, szczególnie dla głównej bohaterki, która - nie inaczej! - dostała od autorki cały zapas wiarygodnych cech charakteru, a w tym roztropność i zdolność do logicznego myślenia. To jednak prowadzi do kłopotów, bo jak wiadomo, ten kto chce wiedzieć za dużo, może srogo tego pożałować. Pech chciał, że naznaczona w chwili narodzin dziewczyna jednocześnie kryje w sobie wielką moc co stanowi nie lada kąsek dla obu frakcji, które podejmą się nieczystej gry, by przeciągnąć ją na swoją stronę.

Fabuła powieści nie jest skomplikowana - bardzo łatwo odnaleźć się w nowym świecie, który w dodatku został przedstawiony bardzo obrazowo. Frakcje i ich działania są łatwe do zrozumienia dla czytelnika, a bohaterowie obdarzeni indywidualnymi cechami charakteru stanowią spory kalejdoskop postaci w świecie, który tak naprawdę nie ma granic. Gena Showalter doskonale się spisała i w swojej nowej serii pokazała się od najlepszej strony - w całe fabule wyczuwalna jest jej lekka ręka do kreacji świata przedstawionego, a kłębiące się na każdej stronie emocje trafiają do czytelnika z miejsca. Przez to nie sposób nie polubić tej historii - za jej pomysłowość, styl i intrygujący świat.

Jestem pod wrażeniem, ale nie ukrywam, że liczyłam na to, że autorka mnie nie zawiedzie. Znam wszystkie jej serie i chociaż wiem, że kierowane są do młodzieży - nie mam nic przeciwko przyznając się, że bardzo je lubię. Właściwie uważam, że poza nastoletnimi bohaterami cała reszta jest kierowana do starszego czytelnika, a w pierwszym tomie Firstlife można wyczuć większą dojrzałość zarówno fabuły jak i głównej bohaterki. Bardzo łatwo jest stanąć po stronie Tenley, szczególnie że jej emocje widać jak na dłoni a te trafiają do czytelnika raz dwa. To dobrze rokująca na przyszłość seria, którą mogę polecić z czystym sumieniem.

środa, 29 marca 2017

"Jak gdybyś tańczyła" Diane Chamberlain

"Jak gdybyś tańczyła" Diane Chamberlain, Tyt. oryg. Pretending to Dance, Wyd. Prószyński i S-ka, Str. 504

"Odpędzić smutki, przegnać strach, rozładować złość". W takich chwilach jak tamta wydawało mi się, że mój tata jest czarodziejem"

Tajemnice z przeszłości wychodzą na jaw nawet po latach złudnego szczęścia. Czy jest w naszym życiu najlepszy czas na ich ujawnianie? 

Diane Chamberlain ponownie wprowadziła mnie do świata pełnego emocji i rodzinnych tragedii. Jej powieści przypominają mi trochę te pisane przez Jodi Picoult - są równie szczere i wartościowe. Miałam okazję czytać niemal wszystkie jej powieści i każda z nich była dla mnie wielką lekcją życia oraz niezapomnianą przygodą. Dlatego po jej najnowszą powieść sięgnęłam z wielką przyjemnością, bo wiedziałam, że czeka mnie kolejna literacka uczta.

Powieść opiera się na dwóch głównych wątkach - współczesnym, w którym Molly będąc w szczęśliwym małżeństwie marzy o dziecku. Nie mogąc jednak zajść w ciążę stawia na adopcje. I tutaj pojawia się też pytanie, czy to odpowiednia decyzja. Molly naprawdę pragnie zostać matką, ale tajemnice, które wiszą w powietrzu nie potrafią w pełni jej uszczęśliwić. Okłamywanie męża nie wychodzi na dobre, a sam czytelnik zastanawia się o co w tym wszystkim chodzi. Tajemnicę krok po kroku rozwiewa drugi wątek - przeszłość Molly, gdy poznajemy ją w jej młodzieńczych latach. Choć szczęście także wtedy jej nie sprzyjało, to czerpała je garściami, ile tylko mogła. Ta część powieści najbardziej przypadłą mi do gustu - dorastając pod ochroną rodziny nie miała poczucia zła czającego się w dorosłym życiu i beztrosko żyła z dnia na dzień do czasu, gdy wszystko to zostało zmącone.

Molly z przeszłości to fantastyczna dziewczyna, zachwycająca swoją otwartością do świata i miłością do ojca. Ogromnie przypadła mi do gustu jako nastolatka, bo była w swoim dzieciństwie szczera i beztroska, tak jak powinno czuć się każde dziecko. Autorka świetnie przedstawiła przełom, który to wszystko zrujnował, więc właściwie otrzymałam dwie bohaterki w jednym - tą pozytywną i nie wahającą się przed niczym i tą obecną, zatraconą we własnym smutku i sekretach zagrzebanych głęboko w pamięci. Jednak niezależnie od tego, którą postać bohaterki akurat poznawałam, zawsze miałam przed sobą mocne wartości. Diane Chamberlain pokazała mi jak wielką siłę ma ojcowska miłość, nawet przytłoczona brzemieniem ciężkiej choroby. Relacja Molly z jej ojcem wielokrotnie przyprawiała mnie o zachwyt, ale to jeszcze bardziej wpływało na moje postrzeganie stwardnienia rozsianego, na które zachorował tata bohaterki. Niejednokrotnie emocje gromadziły się wokół tego tematu tak silnie i prawdziwie, że powstrzymywanie łez nie miało sensu. To cudowny motyw, choć jednocześnie bardzo smutny, bez którego całość nie miałaby tak mocnego przesłania. Jednak wracając do obecnego życia Molly też dostrzegamy problem na czasie - adopcję, która daje się we znaki swoją papierkową odsłoną wciąż i wciąż oddalającą szczęście pary. A gdy w końcu pojawia się dziecko - szczęście jest nie do opisania.

"Jak gdybyś tańczyła" wzrusza, daje do myślenia i czaruje do ostatniej strony. To kolejna wartościowa powieść autorki, obok której nie da się przejść obojętnie. Ponownie zaskoczyła mnie całą masą emocji czających się na wszystkich stronach i bohaterami - wiarygodnymi, rzeczywistymi, niemal takimi jak każdy z nas. To idealna powieść do wzruszeń, szczerego uśmiechu i łez - tych dobrych i tych złych, gdy smutek miesza się z radością. A gdyby to wciąż było dla Was za mało, tajemnica unosząca się nad fabułą nada odpowiedniego klimatu i zatrzyma Was przy sobie do ostatniej strony, bo choć z czasem można się domyślić co wydarzyło się w przeszłości - za nic nie można przegapić finału rozgrywanych wydarzeń.

wtorek, 28 marca 2017

"Bez szans" Mia Sheridan

"Bez szans" Mia Sheridan, Tyt. oryg. Kyland, Wyd. Otwarte, Str. 320

"Życie potrafi okaleczyć, ale można znów się podnieść, jeśli się ma wystarczająco wiele siły, a zwłaszcza jeśli istnieje właściwa osoba, która ci w tym pomoże."

Kyland Barrett i Tenleigh Falyn marzą o tym samym - ucieczce z miejsca, w którym się wychowali. Mając poczucie osamotnienia w swoich problemach nie potrafią zrozumieć bierności otaczającej ich małomiasteczkowej społeczności. Oboje wiedzą, że zostając w Dennville powielą schematy swoich przodków, którzy biernie podporządkowali się panującym zasadą: z dziada pradziada. Bezsilność w całej tej sytuacji, brak podparcia ze strony ukochanych i świadomość nieuchronnej klęski prowadzi bohaterów do jednego wyboru - ucieczki z upadającego miasteczka górskiego. 

Mia Sheridan w zaskakujący sposób nawiązała do biedoty poszczególnych miejsc amerykańskiej sielanki, która do tej pory malowała się przed nami jako kraina wielkiej szczęśliwości. Tam, gdzie powinno tętnić życie - jest smutek, żal i bierność, na którą nie ma lekarstwa. W podwalinach tych trudnych momentów autorka powołała do życia dwójkę bohaterów walczących o przetrwanie i bilet do lepszej przyszłości. Walka z nędzą i ubóstwem wydaje się bezcelowa - społeczeństwo już dawno pogodziło się z głodem i apatią. To trudny temat dla powieści młodzieżowej, ale jakże prawdziwy i wiarygodny. Pośród tego traumatycznego krajobrazu nędzy i rozpaczy rodzi się miłość, która nie powinna mieć racji bytu - nic nie ma prawa zatrzymać w miejscu tej dwójki, która zrobi wszystko, by wyrwać się spod jarzma zapisanego w kartach nieszczęścia.

Kyland i Tenleigh są bohaterami bardzo wiarygodnymi. Ich postacie stąpające mocno po ziemi, znające panujące zasady i na przekór wszystkiemu walczące z przyjętymi wartościami trafiają do czytelnika swoją determinacją. Nie ma mowy by nie zrozumieć ich wyborów i by nie kibicować im w próbie pokonania wszelkich przeszkód. Tenleighma na głowie całą rodzinę, bo choroba matki wymusza na niej zaangażowanie i oddanie. I choć ma świadomość, że boryka się z nędzą sama, wcale tak nie jest. Kyland walczy o stypendium tak zagorzale jak dziewczyna, bo łączą ich dokładnie takie same powody. Przewrotność losu kieruje jednak ich drogi ku sobie i choć nie myślą o miłości, dostają z całym bagażem emocjonalnym, który jest cudowny, ale jednocześnie niezwykle dramatyczny - bo czy nie zaważy na ich szczęściu i spełnieniu marzeń?

Autorka wbrew oczekiwaniom gatunku nie tworzy wyidealizowanego świata, w którym można pokonać każdą przeciwność losu. Z nienaganną precyzją prowadzi czytelnika przez obraz górskich nieszczęść, gdzie w małym miasteczku nikt nie liczy na lepsze jutro. Nie przebierając w słowach, dodając chwilom tragedii, smutku i melancholii Mia Sheridan pokazuje prawdę w całej jej okazałości. To piekielnie emocjonalny obraz straconych ludzi, którzy sami spisali się na straty. Przez całą tą bierność przebija się determinacja młodych ludzi, którzy nie zamierzają tak łatwo się poddawać i walczą ze wszystkich sił nie zastanawiając się czy walka czasem nie jest z góry przegrana. Determinacja aż bije wewnętrznym blaskiem z głównych bohaterów co można wyczytać między wierszami, gdy zagłębiamy się w fenomenalnie przedstawione przez autorkę dramaty rozgrywające się w umysłach postaci. I choć wydawałoby się, że cała ta przyciężkawa atmosfera depresji będzie rzutowała na lekturę jako trudną do przebrnięcia - wcale tak nie jest. Plastyczny styl autorki prowadzi czytelnika przez fabułę w sposób lekki i zaskakująco swobodny, choć nie odsuwa to myśli i refleksji pojawiających się ze strony na stronę. Tak powstają najlepsze bestsellery.

"Bez szans" nie jest historią pierwszą z brzegu. To pełnowymiarowa powieść o ludzkich dramatach, rozgrywanych w prawdziwym życiu. Gorzki posmak biedy na moment przykrywa młodzieńcza miłość, piękna i wyjątkowa w swojej formie, a jednak z góry naznaczona piętnem cierpienia. To nie jest słodka opowieść o szczęściu w nieszczęściu. To prawdziwa lekcja życia - pełna wzruszeń i nieoczekiwanych wyborów, gdzie liczą się najmniejsze gesty. Wyjątkowa.

Za możliwość przeczytania dziękuję Księgarni Taniaksiazka.pl

poniedziałek, 27 marca 2017

"Miłość w czasie rewolucji" Elvira Baryakina

"Miłość w czasie rewolucji" Elvira Baryakina, Tyt. oryg. АРГЕНТИНЕЦ, Wyd. Prószyński i S-ka, Str. 656

"– Widzisz? – Ojciec uśmiechał się, wskazując zabójcę w szarej bluzie, wyglądającego na suchotnika. – Dobrzy ludzie rzucali mu jałmużnę, nie dali zdechnąć, a on, kiedy wyrósł, zarżnął kupca. Uważasz, że to dobrze?"

Klim Rogow powraca do Rosji, by zamknąć wszystkie sprawy po śmierci ojca. Zostaje tylko na moment. Niestety, nie przypuszczał, że powrót do Argentyny znacznie się wydłuży, bo już za rogiem czai się rewolucja październikowa. Wracając do ojczyzny chciał raz na zawsze zamknąć za sobą ten rozdział życia. Los jednak miał dla niego inne plany, bo w momencie bolszewickiego przewrotu postawił na drodze Klima kobietę. A co za tym idzie - kłopoty.

Literatura rosyjska fascynuje mnie od dłuższego czasu. Jest w niej coś surowego, a jednocześnie pozwalającego ujrzeć ludzkie namiętności w prawdziwym świetle. Czytałam wiele książek tego gatunku i śmiało mogę napisać, że na kartach rosyjskiej historii wielokrotnie odkryłam sekrety ludzkiego charakteru. Dlatego skusiłam się na poznanie powieści Elviry Baryakiny, która zapowiadała miłosną sagę osadzoną w wojennych realiach. I tu na moment się zatrzymajmy - wątek historyczny, dotykający roku 1917 został całkiem ciekawie nakreślony. Wojna stanowi jedynie tło dla rozgrywanych wydarzeń, ale wtrąca jednocześnie swoje trzy grosze w losy bohaterów, by skutecznie utrudnić im drogę do szczęścia. Fakty historyczne wyciągnięte na światło dnia są wyłącznie w ilości niezbędnej do tego, by zatrzymać się na moment przy prawdzie związanej z rozwojem wydarzeń. Nie wiem jak patrzeć na ten wątek, bo jest ona napisany z perspektywy Rosjan, zatem trochę inaczej niż Polska wersja. To jednak rozważania, które podejmą zainteresowani. Dla mnie liczyło się samo wiarygodne nakreślenie tła.

W całym tym zgiełku rewolucji autorka osadziła bohaterów, którzy musieli na nowo zbudować swoją tożsamość. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że temat miłości w czasie wojny to oklepany motyw i w zasadzie mogłabym mu przyznać rację. Czy nie pojawiło się już wiele książek w tym temacie? Jednak nie oddałabym sprawiedliwości Baryakinie, która swój motyw poprowadziła całkiem ciekawie, na tyle, że ja sama zaangażowałam się w losy głównych bohaterów i przez ponad sześćset stron żyłam ich życiem. To w dużej mierze zasługa ciekawej kreacji bohaterów, których w powieści pojawiło się całe grono, a pośród nich - Klim, mężczyzna samolubny i egoistyczny, który raczej nie myślał o innych. A jednak rewolucja wymusiła zmiany w jego charakterze, które zmieniły jego postrzeganie i w rezultacie ukształtowały jakby nowego człowieka. 

"Miłość w czasie rewolucji" jest powieścią napisaną z rozmachem typowym dla rosyjskiej literatury - mnóstwo w niej postaci i jeszcze więcej możliwości do ich analizy. Jest też subtelnym obrazem miłości, która rodzi się w bardzo trudnych czasach. Na pierwszym planie pojawia się definicja człowieczeństwa i wpływu historii na człowieka, a dopiero później możemy skupić się na uczuciach, swoją drogą odrobinę nostalgicznych. Na pewno trzymając w ręce powieść Elviry Baryakiny nie powiecie, że trzymacie romans historyczny. Co to, to nie! To wielowymiarowa powieść o kilku znaczeniach, głęboka i warta przeczytania. Polecam!

niedziela, 26 marca 2017

"Julia i jej córki" Colleen Faulkner

"Julia i jej córki" Colleen Faulkner, Tyt. oryg. Julia, Wyd. Prószyński i S-ka, Str. 384

"Znowu płaczę. Nie na głos − jak mama przez pierwszy tydzień po śmierci Caitlin. Płaczę po cichu, jak człowiek, który nie chce przeszkadzać innym. Jak mama po tym pierwszym tygodniu."

Seria Kobiety to czytają! zbiera co raz więcej swoich fanów. Pojawiają się w niej książki, które ciekawą od pierwszych stron, bo dotykają codziennych problemów i nawiązują do ludzi podobnych do każdego z nas. Z wielką przyjemnością wypatruję kolejnych książek w serii i przyznaję, że po "Julię i jej córki" sięgnęłam z wielkim oczekiwaniem - bo w końcu to nie tylko piękna okładka, ale i obiecujące wnętrze.

Miałam przeczucie, że to będzie dobra lektura i nie zawiodłam się. Przede wszystkim przekonała mnie do siebie sama autorka, która zaprezentowała się z dobrej strony - jej styl ciekawi i sprawia, że lekturę kontynuuje się z dużą przyjemnością, bohaterowie są wiarygodni a rozgrywane wydarzenia - plastyczne i łatwe do zrozumienia. To ważne w przypadku powieści obyczajowych, bo jeśli jeden szczegół wydaje się niedopracowany, w końcowym rezultacie sama powieść wypada blado i ma jedynie potencjał. Tutaj został on w pełni wykorzystany i dzięki temu powstała naprawdę ciekawa powieść.

Motywem przewodnim w fabule jest rodzina. Colleen Faulkner fantastycznie przekazała jej wartość i znaczenie w życiu każdego człowieka. Poprzez jedną tragedię, autorka ukazała szereg wydarzeń, na których wpływ mieli poszczególni członkowie rodziny, tak zatraceni we własnym nieszczęściu, że jednocześnie zapomnieli o tym co pozostało. Wszystko zaczęło się od wypadku, w którym zginęła młodsza córka Julii Maxton. I gdyby nie to było straszne, wypadek spowodowała siedemnastoletnia Haley, również będąca córką Julii. Tragedia uderza rodzinę jak grom i wywraca jej życie do góry nogami. Tworzy się dystans między pozostałymi członkami i apatia niemal uderza w samego czytelnika, który bezradnie śledzi rozwój wydarzeń, nie mając najmniejszego wpływu na życie tej rodziny.

To trudny temat, bo śmierć dziecka nigdy nie będzie łatwa. Pytanie jak pogodzić się z tym zdarzeniem, gdy w pewnym sensie mordercą staje się własna córka? Julia została postawiona w niezwykle trudnej sytuacji i chociaż stara się jak może, nie jest jej łatwo okazać szczere uczucia Haley, szczególnie że w jej sercu rodzi się wielki zawód i uraza kierowane w stronę córki. Jednak największa lekcja pojawia się w momencie, gdy kobieta podejmuje najtrudniejszą dla siebie decyzję - zapomnieć o bólu i walczyć o pozostałą rodzinę. Zabiera zatem Haley w podróż po całym kraju, tworząc przy tym zjawiskowy motyw drogi i na nowo stara się odbudować rodzicielską relację. Ta podróż bardzo szybko zmienia się w test, którego wynik zaważy na dalszym życiu tej rodziny. 

Colleen Faulkner napisała piękną, trafiającą prosto w serce powieść, która wywołuje lawinę emocji. Nie sposób zapomnieć o treści nawet długo po przeczytaniu ostatniej strony, bo w głowie czytelnika rodzi się mnóstwo pytań. "Julia i jej córki" to historia o nadziei i próbie przebaczenia, o życiu w bólu i nieszczęściu, gdzie trzeba dokonać najważniejszego wyboru. Bez wątpienia to jedna z najbardziej wartościowych powieści jakie dane było mi czytać i nie zapomnę o niej przez bardzo długi czas.

sobota, 25 marca 2017

"Co kryją jej oczy" Sarah Pinborough #cozazakonczenie

"Co kryją jej oczy" Sarah Pinborough, Tyt. oryg. Behind Her Eyes, Wyd. Prószyński i S-ka, Str. 400

"Wybaczę mu. Zawsze mu wybaczam. Kocham mojego męża. Od zawsze, od pierwszego wejrzenia i nigdy nie przestanę. Nie zrezygnuję z tego. Nie mogę."

Wszystko to co okrzyknięte nietypowym, zaskakującym i zdecydowanie niebanalnym - kusi najbardziej. Czy nie jest tak, że te powieści, które zrywają z przyjętymi schematami nie są najlepsze? Więc gdy wszystko dookoła mnie krzyczało, że "Co kryją jej oczy" to powieść jedyna w swoim rodzaju, nie mogłam przejść obok niej obojętnie.

Louise to samotna matka, która wraz ze swoim sześcioletnim synem zbudowała mocną nić. Utrzymując swoją niewielką rodzinę pracuje na stanowisku sekretarki psychiatry specjalizującego się w uzależnieniach i obsesjach. Kobieta nigdy nie podejrzewała, że ta z pozoru zwykła praca zmieni się w coś zupełnie nieoczekiwanego. Co raz częściej zostaje wciągana w wir nieporozumień związanych z rodziną swojego szefa, Davida i jego żony Adele. I choć bohaterka stara się za wszelką cenę trzymać od tych dwojga na dystans, to zaskakujące incydenty są dla niej niezwykle kuszącym wabikiem. Mimo swoich marnych prób odwrócenia głowy od życia tej rodziny, nie potrafi oprzeć się pokusie i wkracza na nieznane wody, które bardzo szybko wciągną ją w wir zaskakujących zwrotów akcji.

Bez wątpienia Louise jako główna bohaterka powinna świecić przykładem. A jednak zrywa z przyjętymi normami i ulega urokowi swojego szefa. Wdaje się z nim w romans, który okazuje się bardzo porywczy, a na domiar złego zaprzyjaźnia się z jego piękną żoną. Brzmi jak pokręcony scenariusz melodramatu, prawda? To tylko pozory, którymi autorka rewelacyjnie operuje. Sarah Pinborough wprowadziła mnie do świata szczęśliwego małżeństwa, które jak się okazało - idealnie potrafiło grać na emocjach czytelnika i wodzić go niemal do samego końca bawiąc się wyłącznie pozorami.

Nie spodziewałam się historii, jaką otrzymałam. Owszem, przygotowałam się na to, że czeka mnie emocjonująca akcja  nieoczekiwane zwroty akcji, bo w końcu to miało wyróżniać tę powieść na tle innych. A jednak jest w tej historii coś jeszcze, przez co nie można wybić sobie jej z głowy, a w czasie lektury nie można pozbyć się wrażenia przejmującego strachu. Autorka w rewelacyjny sposób przedstawiła zawiłe zakamarki ludzkiej natury i przywołała na pierwszy plan podszepty umysłu - który igra sobie z bohaterami i bawi się nimi niczym marionetkami. Fabuła intensywnie bazuje na granicy thrillera i niemal horroru, który zmusza do pobudzenia szarych komórek i analizowania poczynań bohaterów na każdym kroku, bo jeśli choć na moment odwrócimy wzrok - być może nie dostrzeżemy tego co najważniejsze. To bardzo zwodnicza książka, zaskakująca, budząca wiele pytań i dająca niewiele odpowiedzi. Ale bez wątpienia nie można się od niej oderwać, bo wciąga do swojego świata i uzależnia niczym narkotyk.

Przeplatające się ze sobą wydarzenia i pędząca akcja to nic w porównaniu z klimatem niepewności i przerażenia. W mrocznej atmosferze śledziłam losy bohaterów, którzy skutecznie udowodnili mi, że granica dobra i zła jest bardzo cienka. "Co kryją jej oczy" jest powieścią, która w pełni zasługuje na cały blichtr, jaki niebawem ją otoczy, bo szokuje,wprowadza w zachwyt i rujnuje świat czytelnika. A w gąszczu kłamstw, knowań, chorych zagrywek i intryg odnajdziecie to, co cieszy najbardziej - zakończenie, które wywróci Wasz świat do góry nogami. Wiem to z własnego doświadczenia. Takiego thrillera jeszcze nie było!

piątek, 24 marca 2017

"Czarna trasa" Antonio Manzini

"Czarna trasa" Antonio Manzini, Tyt. oryg. Pista nera, Wyd. Muza, Str. 285


Obecnie panuje moda na nieszablonowych detektywów/policjantów, którzy pojawiają się w cyklach kryminalnych i zaskakują swoją arogancją, cynizmem, pomysłowością - wszystkim tym, czym nie wyróżnia się bohater z typowego kryminału śledczego. Nie mam pojęcia jak długo to potrwa i kiedy podobna kreacja głównych postaci się przeje, ale jak na razie mamy kilku tego typu bohaterów i przyznaję - znacznie lepiej skupiają na sobie moją uwagę niż zwykli przedstawiciele władzy, którzy przeważnie w takich powieściach są nijacy.

Antonio Manzini poszedł właśnie w tym kierunku i powołał do życia Rocca Schiavonego, który może nie wyróżnia się intensywnie na tyle innych podobnych mu postaci, ale wyróżnia go jednak sarkazm zabarwiony nutą cynizmu i pewność siebie na tyle skuteczna, że pakuje go w nieoczekiwane kłopoty a jednocześnie zwiększa dawkę przygód. Jest też postacią, która igra sobie z prawem i lubi łamać wszelkie zasady moralne. Trudno mi powiedzieć czy kupuję jego kreację, bo policjant szukający swojego miejsca w gronie prostytutek, złodziej i tyran to raczej kiepski wzór do naśladowania. Jego postać podąża tropem bohatera negatywnego i balansuje na granicy, bo chociaż wszystkie znaki wskazują na to, że nie powinno się go lubić - łatwo jest mu okazać sympatię na tyle, na ile jest to możliwe. I choć nie jest postacią szczególną, która wyróżnia się na tle innych, to ma w sobie wystarczającą ilość ciekawych cech, by skupić na sobie uwagę czytelnika.

To Rocco jest głównym atutem powieści i liczę na to, że jego postać zostanie rozbudowana w dalszych tomach serii, bo zdecydowanie zabrakło mi tu większej ilości stron bym mogła lepiej go poznać. Objętość książki nie wpłynęła też na samą zagadkę kryminalną, która zdecydowanie zbyt szybko została rozwiązana - nie ma co się dziwić, bo zazwyczaj powieści liczą sobie znacznie więcej kartek, więc tutaj wszystko musiało zostać rozpracowane raz dwa. Z jednej strony to dobrze, bo pomysł na fabułę był i został wykorzystany do końca, sama akcja przez to nie zatrzymywała się choćby na moment, więc nie było się kiedy nudzić, ale jeśli coś jest dobre, to chciałoby się to choć trochę przeciągnąć, a pierwszy tom serii z Rocco w roli głównej był jak dla mnie zdecydowanie za krótki.

Antonio Manzini zadebiutował "Czarną trasą" i postawił na klasyczna formę kryminału z zadziornym głównym bohaterem. Przyznaję - to naprawdę warte uwagi połączenie, bo całość wypadła naprawdę całkiem ciekawie. Zagadka kryminalna rozpoczynająca cykl być może nie jest szczególnie zaskakująca, ale to dopiero początek i mam wrażenie, że kolejne część będę co raz lepsze, bo jest w twórczości autor spory potencjał - pisze lekko i przyjemnie, z poczuciem humoru, który rozładowuje napięcie związane z ciemną stroną głównego bohatera. A wszystko to osadzone jest w naprawdę wyjątkowej scenerii, która nie przekonuje do siebie Rocco, ale czytelnik (w tym ja) może pozachwycać się widokami, które z precyzją pojawiają się na stronach a przecież jest ich zaledwie tyle by starczyło na dobrą zagadkę kryminalną. To ważna rzecz, by wszystko konkretnie i jednocześnie ciekawie połączyć w całość w historię, którą czyta się raz dwa i to z dużą ciekawością.

"Czarna trasa" ma w sobie potencjał i patrząc z perspektywy kilku dni po przeczytaniu lektury, mogę śmiało napisać, że to naprawdę udany debiut. Czyta się szybko i z dużym zainteresowaniem, a dla mnie wystarczył jeden wieczór bym zapoznała się z przygodą głównego bohatera a samą sympatię skierowałam do niego już po kilku stronach. Fabuła osadzona w ramach tradycyjnego kryminału aż prosi się o to by zaangażować się w śledztwo - a możecie mi wierzyć, jest w co!

"Podróżnik" Chris Pavone

"Podróżnik" Chris Pavone, Tyt. oryg. The Travelers, Wyd. Muza, Str. 640

Jesteście gotowi na przygodę? Poznanie nowych miejsc i wielu wątków? Chris Pavone zaprasza w podróż, która może okazać się bardzo ryzykowna...

Uwielbiam książki, które mają swoją wagę - dosłownie. Te które liczą sobie sporą ilość stron jednocześnie obiecują mi dobrą przygodę. Dlatego wobec "Podróżnika" miałam wielkie oczekiwania, nie tyle dla samej objętości fabuły ile obietnicy rozłożenia jej na wiele miejsc w świecie, bo choć tytuł wskazuje na to, że Chris Pavone napisał książkę podróżniczą czy obyczajową - wcale tak nie jest. Lektura została osadzona w ramach thrillera, który miał przenieść mnie w różne zakątki globu i jednocześnie zaskoczyć szybką akcją. Tylko czy na pewno?

Przygoda głównego bohatera rozpoczęła się całkiem typowo. Will Rhodes przedstawił się jako bohater pokiereszowany przez los który ledwo radzi sobie z życiem. Autor poświecił mu sporo czasu i zaowocowało to nie tylko dobrą, wiarygodną kreacją, ale przede wszystkim ciekawym wątkiem psychologicznym. Will powoli zaczyna rozumieć, że znalazł się w kłopotliwej sytuacji - żona nie jest tą osobą, którą sobie wymarzył a młodzieńcze poglądy dawno odeszły w niepamięć, gdy zderzyły się z ponurą rzeczywistością. Innymi słowy: bohater przypomina szarego, zwykłego człowieka, którego rozczarowała ponura rzeczywistość. Przyznaję, że przekonał mnie do siebie swoją osobą i nawet było mi trochę żal jego niepowodzeń, ale gdyby nie to, nie otrzymałabym dalszej fabuły - bohater uciekając od swojego życia daje się uwieść kobiecie, która bardzo szybko okazuje się kimś, kogo zupełnie się nie spodziewał. 

Fabuła bardzo szybko przemienia się z pozornej powieści obyczajowej w sensację, która rozkręca się ze strony na stronę. Początkowo mozolne tempo znika i ustępuje miejsca pojawiającemu się napięciu i nuty tajemnicy. Will przez moment słabości wplątuje się w intrygę, z której nie ma możliwości wyjścia. Opuszcza ściany redakcji, w której i tak zaczynał się dusić i przechodzi szkolenie z inwigilacji w ośrodku, które zmieni go w zupełnie innego człowieka. Nagle z ponurego, szarego człowieka zmienia się w żywą postać, która nie wie co go czeka na następnych stronach, ale im więcej się dzieje, tym szybciej Will buduje swoją pewność siebie i zaczyna drążyć tematy, których nie powinien poruszać. 

Chris Pavone napisał nie byle jaką powieść, która faktycznie rozgałęzia się na wszystkie strony świata. Zabrakło mi jednak tych akcentów podróży, które zostały okrojone do minimum - główny bohater z racji swojego nowego zawodu musiał poruszać się po całej kuli ziemskiej i to sprowadziło do fabuły kilka ciekawych opisów, ale byłam przekonana, że będzie ich więcej. Trochę tego żałuję, ale nie mogę zapomnieć o tym, że akcja faktycznie została tak przemyślana, że niepotrzebne opisy miejsc mogłyby jedynie wprowadzić momenty niepotrzebnego przestoju. Will zostaje wplątany w mroczny świat o którym nie miał do tej pory pojęcia, odwiedza miejsca zapomniane przez innych i te pilnie strzeżone przez najzamożniejszych. Więc bez wątpienia nie da się z tą powieścią nudzić, bo nie ma po prostu na to czasu - jednej pojawiający się problem prowadzi do kilku rozwiązań, a którą drogę wybierze główny bohater ta ponownie się rozgałęzia i prowadzi do kolejnych wątków.

"Podróżnik" zaskoczył mnie klimatem. Książka okazała się sporą przygodą, w którą można zaangażować się całym sobą, bo poprzez sympatię do głównego bohatera i wiszącą w powietrzu nutę tajemnicy, ma się ochotę poznać rozwiązanie całej tej pokręconej sytuacji. Nie zabraknie niebezpiecznych scen, pościgów, zawrotnej akcji - wszystkich elementów niezbędnych do dobrej przygody. Jestem pod wrażeniem twórczości Pavone i muszę przyznać, że spędziłam kilka dobrych godzin z jego powieścią. Dlatego polecam - wszystkim żadnym przygód i tym, którzy poszukują powieści, w których ciągle coś się dzieje.

czwartek, 23 marca 2017

"Jak każe obyczaj" Edith Wharton

"Jak każe obyczaj" Edith Wharton, Tyt. oryg. The Custom of the Country, Wyd. MG, Str. 464

"Dla Undine nie było nic przykrzejszego, niż konieczność przyznania się przed samą sobą do klęski."

Słyszeliście kiedyś o bohaterce, która wbrew wszelkim oczekiwaniom jest czarnym charakterem powieści? I w dodatku stoi w centralnym punkcie, skupia na sobie uwagę czytelnika i - nie inaczej - robi wszystko by to ona wciąż była tą wyjątkową, najlepszą... poznajcie Undine Spragg, bohaterkę inną niż znane nam do tej pory.

Główna postać historii Wharton to dziewczyna, która uwielbia być w centrum uwagi. Jest piękna, mądra, samodzielna, niezależna - można by tak wymieniać bez końca, ale wystarczy napisać jedno: jeśli coś jest idealne, to pasuje do opisu Undine. Tylko jest mały problem - w swojej doskonałości bohaterka jest również postacią do szpiku kości przesiąkniętą egoizmem i samozachwytem. Przyznaję, że jej postawa jest fascynująca. Ta dziewczyna dąży do wyznaczonego przez siebie celu za wszelką cenę i nie baczy na przeciwności losu - to nie dla niej, bo jeśli coś nie idzie po jej myśli potrafi się naprawdę zdenerwować. I lepiej nie stać wtedy na jej drodze. 

Powieść Edith Wharton nie niesie ze sobą głębokiego przesłania, może poza tym, że samozachwyt w końcu przyniesie zgubę. To powieść, która dogłębnie przedstawia portret psychologiczny zakochanej w sobie po uszy Undine - kobiety bezwzględnej w swoich działaniach i wyrachowanej. Nauczyłam mnie, że bez skrupułów też da się żyć, a to naprawdę fascynujące i przerażające jednocześnie. Więc jak sami widzicie - fabuła sama w sobie nie jest skomplikowana, nie jest moralizatorska, nie uczy, nie przestrzega, ona po prostu jest i ma smakować wszystkimi możliwymi emocjami piętrzącymi się w czytelniku po co raz to nowszych wyczynach głównej bohaterki.

Undine nie ma przykładu, więc nic dziwnego, że świetnie bawi się we własnym świecie. Matka po osiągnięciu wszystkich możliwych wygód życia popadła w depresję, bo skończyły jej się życiowe cele. Co może ją jeszcze ucieszyć, skoro posiadła wszystkie dobra materialne? Matka uczy swoją córkę, że w życiu jedynie majątek ma znaczenie, więc gdy Undine czyta o co raz to zamożniejszych szlacheckich rodzinach - w końcu pragnie być taka jak one. Nie liczy się dla niej nieszczęście matki, za nic ma ojca, który nie radzi sobie z własnym nieszczęściem. Nie, to nie jest dla dziewczyny istotne. Dla niej liczy się jedynie bogactwo wyższych sfer, do których dostaje się bardzo szybko - bezwzględność jest jej największym atutem. Chcąc więcej i więcej nie waha się przed zdobywaniem mężczyzn, którzy zaspokoją jej materialne potrzeby, bo serce dziewczyny jest twarde jak lód, nie ma czasu na uczucia ani emocje. 

"Jak każe obyczaj" to sarkastyczny ukłon w stronę dystyngowanych rodzin, które pną się po szczeblach bogactwa wyżej i wyżej, nie dostrzegając schematyczności i monotonii życia. Tańce, wystawne kolacje, spotkania w wyniosłym gronie to tylko przykrywka do tego, by móc podpatrzeć inne rodziny oraz to w jakiej obecnie są sytuacji. Obraz Edith Wharton to nic innego jak przedstawienie zamożności w krzywym zwierciadle, choć nie ukrywam, że lektura tej autorki jest fascynującą podróżą po świecie głupoty i egoizmu. To pierwsza taka lektura, w której to antybohaterka wodzi czytelnika za nos, a ten cieszy się jak szalony. Polecam!

"Armadale" Wilkie Collins

"Armadale" Wilkie Collins, Tyt. oryg. Armadale, Wyd. MG, Str. 715

""Kiedy mówi pan "nie" kobiecie, proszę zawsze to mówić jednym słowem. Jeśli zacznie pan przedstawiać swoje powody, ona niechybnie pomyśli, że ma pan na myśli "tak"."

"Córki niczyje" pióra tego autora to jedna z moich ulubionych powieści. Bardzo sobie cenię książki z czasów wiktoriańskich za ich klimat i połączenie wszystkich tych elementów, które dają czytelnikowi wielką przyjemność czytania: niebanalny klimat, pomysłową fabułę i bohaterów, jakby trochę oderwanych od rzeczywistości a jednak nazbyt przyziemnych.

Mam wrażenie, że czasy w jakich powstała powieść, to najlepsze czasy dla emocji i ludzkich namiętności. Wilkie Collins fantastycznie przedstawił uczucia narastające w bohaterach, które są niemal namacalnym dowodem na to, że bardzo łatwo można przełożyć dobrze wykreowaną postać z literatury do codziennej rzeczywistości. "Armadale" rozpoczyna się charakterystycznie dla swojego gatunku i czasów w jakich powstała powieść - nieoczekiwanie, ale jednocześnie bardzo spokojnie. Tak też prowadzona jest cała akcja, gdzie doskonały styl miesza się z fabułą raz płynnie przeskakującą z wątku na wątek, a raz z chwilami przestoju, kiedy przychodzi się nam zmierzyć z wewnętrznymi wywodami głównych bohaterów. Tylko w tym też jest pewien urok - tak łatwiej jest nam poznać głównych bohaterów oraz targające nimi emocja, a bez tych wywodów powieść nie byłaby kompletna.

Chociaż sam główny wątek powieści nie jest nietypowy, to jego dalsze rozwinięcie może już wielu zaskoczyć. Sama poczułam to na własnej skórze, gdy najpierw poznałam wielką przyjaźń jaka narodziła się pomiędzy dwójką bohaterów, a następnie zostałam wciągnięta w sam środek intryg. W 1850 roku ktoś odnajduje w polu nieprzytomnego Oziasa Midwintera. Bezdomny trafia do gospody, w której pieczę nad nim przejmuje jego rówieśnik, Allan Armadale. Pomiędzy mężczyznami rodzi się niezwykle szczera przyjaźń, która może chwycić za serce i czasami nawet rozczulić. Jednak jest w tej powieści jeden element, który może zważyć na losach dalszej przyjaźni - mroczna przeszłość obu bohaterów, a właściwie ich ojców, którzy bezwiednie rzucili swoich synów w wir intrygi sprzed lat. 

Smaku fabule dodaje postać pany Gwilt, kobiety tak inteligentnej, że niemal przerażające. Lydia wkracza do fabuły niczym czarny charakter do bajek disneyowskich i mąci w całej historii z godną pozazdroszczenia precyzją. Jej osobę poznałam za sprawą korespondencji z jej protektorką, a w każdym liście wychodziły na jaw prawdziwe zakamarki kobiecej natury. To bezsprzecznie najlepsza postać w całej powieści.

"Armadale" to walka rozumu z mistyfikacją. Midwinter swoją postacią wprowadził mnie w stan głębokiego zastanowienia, czy przeszłość naprawdę musi tak mocno odbijać się na czynach w teraźniejszości za sprawą licznych wierzeń i przesądów. I choć zawsze murem stałam po stronie racjonalności, przykład bohatera i jego wewnętrzne rozterki dały mi do myślenia. Powieść niesie ze sobą ponadczasowe przesłanie - czy błędy naszych rodziców są także naszymi błędami? To powieść pełna ukrytych znaczeń, literatura z najwyższej półki, po którą sięgną tylko odważni, ale wówczas na pewno się nie rozczarują.

środa, 22 marca 2017

"Siedem sióstr" Lucinda Riley

"Siedem sióstr" Lucinda Riley, Tyt. oryg. The Seven Sisters, Wyd. Albatros, Str. 544

"Miłość nie ogranicza odległość 
ani żaden kontynent, 
oczyma sięga gwiazd."

Lucinda Riley przekonała mnie do swojej twórczości przez powieść "Róża Północy", która mnie zaczarowała. Dawno już nie czytałam tak subtelnej i jednocześnie obrazowo pięknej historii. Po "Siedem sióstr" sięgałam przez to z wielkimi oczekiwaniami i przyznaję - wszystkie zostały spełnione. 

Pa Salt, niezwykle intrygujący człowiek, zdecydował się na adopcje siedmiu dziewczynek z różnych stron świata i nadał im imiona na cześć mitologicznych Siedmiu Sióstr z konstelacji. Niestety udało mu się odnaleźć zaledwie sześć dziewcząt podczas swojego życia, by idealnie pasowały do charakteru konstelacji, po której otrzymały imię. Powieść rozpoczyna się w momencie śmierci Pa Salta co niezwykle rozczarowuje, bo chciałoby się poznać historie tego zagadkowego mężczyzny od samego początku, bo to on nadaje klimatu tajemnicy - to jednak zaleta całej serii, o czym przekonacie się na własnej skórze.

Pierwszy tom to również historia pierwszej z sióstr, najstarsze Mai. Pa Salt po swojej śmierci pozostawił córką zagadkowe instrukcje jak mogą odnaleźć rodzinę i miejsce, z którego się wywodzą. Nic dziwnego, że Maja decyduje się na krok w nieznane i wyrusza na poszukiwanie swoich korzeni, bo ojciec zadbał o to,by zbudować niezbędną dozę niepewności i motywacji do działania. Ten człowiek pozostaje dla mnie zagadką, którą w końcu rozwiążę i nie ukrywam, że jest moją misją w kontynuowaniu serii - stworzył sześciu dziewczynkom niewiarygodnie piękne miejsce do życia, gdzie w zameczku Atlantis zostały otoczone miłością ze strony obcego im człowieka i obdarzone bogactwem, które jednocześnie wymuszało na wszystkich działanie a nie spoczywanie na laurach. To jednak nie Pa Salt jest centralnym punktem powieści "Siedem sióstr" a Maja, która wyrusza do Rio by odnaleźć swoich krewnych. Jej postać jest bardzo rozbudowaną metaforą strachu przed nieznanym, gdzie błędy z przeszłości kazały jej zamknąć się w urokliwym miejscu i nie otwierać na świat. Dopiero śmierć ojca i pozostawione przez niego wskazówki motywują ją do działania co przyjęłam z ulgą, bo im bardziej Maja otwierała się na to co jej się przydarzyło, tym więcej inspiracji mogłam czerpać z jej postaci. Dziewczyna poznając historię swojej prababki, babki i w końcu matki - zaczyna przekładać ich doświadczenia na własne życie, by móc poukładać to co się popsuło. Jednocześnie znajduje miłość, której się nie spodziewała, a od której uciekała przez czternaście lat.

Fabuła została podzielona na trzy części, by czytelnik nie pogubił się w zawiłości rozgrywanych wydarzeń. Najpierw pojawia się sama główna bohaterka i jej początki podróży, gdzie wyrusza do Rio i na miejscu poznaje pisarza z którym utrzymywała dotąd kontakt mailowy. To on staje się jej przyjacielem i powiernikiem, który podtrzymuje ją na duchu w podróży do miejsc jej dzieciństwa. Gdy decydują się odwiedzić legendarną posesję jednego z najbardziej cenionych rodów w Rio poznają zgorzkniałą staruszkę i jej służącą. Także w tym miejscu rozpoczyna się druga część historii - podróż do przeszłości w której prababka Mai - Izabela Bonifacio - w listach do swojej służącej opisuje historią swojego życia, pełną nieprzychylności losu, cierpienia, ale również wielkiej miłości. Historia Bel zajmuje w powieści honorowe miejsce i nic dziwnego, bo lektura jej listów to pełna pasji opowieść o ludzkich słabościach, przewrotności losu i trudnych wyborach. Przyznaję, że czuję się niezwykle oczarowana jej życiem i trudno było mi na nowo wrócić do wydarzeń z teraźniejszości i do Mai. Dopełnieniem opowieści jej trzecia część książki - relacja służącej zamieszkałej wraz ze swoją panią w podupadłej willi, która przytacza opowieść niegdyś opowiedzianą przez jej matkę. Wówczas całość nabiera znaczenia i Maja łączy elementy układanki - a czytelnik bez żadnych wątpliwości wie, że otrzymał jedną z najpiękniejszych historii jakie przyszło mu poznać.

Lucinda Riley czaruje słowem, którym stwarza wyjątkowe obrazy w umyśle czytelnika. Jak mało kto potrafi powołać do życia bogato obdarzone wieloma indywidualnymi cechami charakteru postacie, opisać bajkowe miejsca w których chciałoby się żyć i opowiedzieć historię, która wzrusza, intryguje i wciąga do swojego świata. Jednocześnie wiem, że "Siedem sióstr" to dopiero preludium. Autorka zahipnotyzowała mnie swoją opowieścią, ale pozwoliła mi również poczuć, że w dalszych tomach pojawi się jeszcze więcej tajemnic i sekretów - przede wszystkim za sprawą wciąż nieodgadnionej postaci samego Pa Salta. Innymi słowy - żyję tą historią od momentu przeczytania pierwszego zdania i już teraz przygotowuję się na magię kolejnych sześciu tomów. Wiem, że czeka mnie coś wyjątkowego i proszę - nie pozwólcie przejść tej powieści bez echa. Jest warta każdego słowa zachwytu!

"Portret Doriana Graya" Oscar Wilde

"Portret Doriana Graya" Oscar Wilde, Tyt. oryg. The Picture of Dorian Gray, Wyd. Vesper, Str. 273

"Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest uleganie jej."

Jak to jest trzymać w rękach powieść, która jeszcze przed przeczytaniem zobowiązuje nas do zaprzyjaźnienia się z jej treścią? Czy to możliwe, by klasyka literatury zmuszała czytelników do tego, by doceniali jej piękno mimo tego, że jednak nie czują się w tym gatunku dobrze? Czy w przypadku tych historii indywidualizmy schodzi na plan dalszy?

Oczywiście, że nie. Nie ma takiej książki, która zmusiłaby nas do ocenienia jej pozytywnie, mimo tego, że nie okazała się dla nas w najmniejszym stopniu wartościowa. Jednak "Portret Doriana Graya" jest dla mnie historią, która przez wiele lat wabiła mnie do siebie przymusem przeczytania - dookoła wszyscy zapewniali mnie jak cudowna jest to powieść i że na pewno mi się spodoba. Nie ma innego wyjścia. Więc po latach zdecydowałam się w końcu na indywidualna ocenę powieści Oscara Wilde'a i bardzo się cieszę, że zrobiłam to dopiero teraz, bo myślę, że to idealny czas, by wyciągnąć z tej historii jak najwięcej wartości.

Tak, przyznaję na wstępie, że i ja poddałam się tej lekturze i już pierwsze strony przekonały mnie do tego, że czeka mnie lektura co najmniej zaskakująca i na pewno nie byle jaka. Przede wszystkim nie mam tutaj na myśli samej fabuły, ale masy złotych myśli. Wywołały one we mnie sporo przemyśleń, szturmem podbiły moje myśli i nie wyszły nawet do teraz, już po skończonej lekturze. Warto o nich pamiętać, ale co najważniejsze - warto je poznać samemu, bo choć "Portret Doriana Graya" nie jest łatwą lekturą, do każdego trafi z innym przesłaniem. Właśnie za to cenię ją najbardziej - za indywidualizmy, możliwość własnej, nie narzuconej z góry interpretacji. 

Nie jest tak, że powieść Wilde jest w każdym calu idealna, bo niektóre z wywodów Henryka Wottona chętnie skróciłabym do minimum. Henryk jest jednym z tych bohaterów, który w ówczesnych dla siebie czasach przyjął na barki napiętnowanie przez społeczeństwo. Nie zaakceptowano tej powieści w czasie, gdy ona powstała i wcale się nie dziwię, bo przykład deprawującego mężczyzny bez żadnych zasad moralnych co poniektórych może zgorszyć nawet i dziś. Ale jednocześnie jest to niesamowicie inteligentny, błyskotliwy człowiek, który czyta w innych jak w otwartej księdze. A co za tym idzie - jest trochę przerażający. Dlatego, gdy los postawił na jego drodze naszego tytułowego Doriana, nie mógł przegapić takiej okazji. Zaczarował go słowem, zmusił do intensywnego myślenia i sprowadził Doriana na drogę z której nie było już powrotu. Przykro było mi czytać jak niewinna dusza Doriana zostaje zaprzedana na rzecz wiecznej młodości dla kogoś, kto być może nawet tego do końca nie do ceni zaślepiony rządzą posiadania tego, co dla zwykłego człowieka nie jest możliwe.

Niewątpliwie ta historia miesza w głowie i zmusza do wielu przemyśleń. Jednocześnie "Portret Doriana Graya" wkrada się do grona tych lektur, obok których absolutnie nie można przejść obojętnie. Już rozumiem fenomen tej powieści - to otwarta księga, zapisana masą słów, a jednak niczym biała kartka, na której możemy zapisać własną historię. Każdy w tej powieści znajdzie coś innego, co pozwoli mu odnaleźć odpowiedzi na własne pytania. A zakończenie? Zwala z nóg!

wtorek, 21 marca 2017

"Silver. Trzecia księga snów" Kerstin Gier

"Silver. Trzecia księga snów" Kerstin Gier, Tyt. oryg. Silber- Das dritte Buch der Träume, Wyd. Media Rodzina, Str. 455

"Miłość nie jest tym, co człowiek spodziewa się otrzymać, lecz tym, co jest gotów dać."

Nadszedł czas wielkiego finału. Trzeci tom serii Silver to również rozwiązanie wszystkich niezamkniętych wątków. Czy Wy również czekacie na zdemaskowanie tożsamości tajemniczej Secrecy?

Tak, dla mnie to był najistotniejszy sekret tej historii. Nic tak nie doprowadza do rozstroju nerwowego jak tajemnicza osoba, która wie wszystko o wszystkich. I nie zawaha się przekazać sekretów swojej ukochanej publiczności, jak to od pierwszej części świetnie wykonuje Secrecy - tajemnicza samozwańcza dziennikarka i blogerka, która zna wszystkie plotki na temat rówieśników Liv - głównej bohaterki. Czekałam na ujawnienie jej tożsamości z zapartym tchem i choć Kerstin Gier zaczęła podsuwać co raz więcej demaskatorskich szczegółów, przez co już w połowie lektury rozgryzłam kim jest tajemnicza plotkara, to jednak i tak przeżyłam zaskoczenie!

Wracając jednak do głównego wątku fabuły, czyli motywu snów - został wykończony z pomysłem. Autorka podsunęła całkiem ciekawe rozwiązanie, które wykorzystali w finale główni bohaterowie i właściwie trafili w sedno - nie polała się krew, ale największy problem został przez to rozwiązany. Nie mogę zdradzić Wam zakończenia, bo nie mielibyście żadnej przyjemności z lektury, ale mogę obiecać, że poczujecie się usatysfakcjonowany. Wydarzenia z drugiego tomu zapowiadały, że finał będzie emocjonujący pod samym względem rozwiązania przygód Liv, Henry'ego i Graysona, bo w końcu Arthur pokazał na co go stać a na horyzoncie wciąż pojawia się niezrównoważona Anabel. 

Kerstin Gier skierowała swoją powieść do młodzieży nie tylko wiekiem bohaterów (granice szesnastu lat), ale i składnią, gdzie stylistyka jest typowo młodzieżowa. Główna bohaterka to jednocześnie narratorka powieści, która lubi swoje młodzieńcze życie - w jej słowach wyczuwa się subtelną nutę nastoletniego podejścia do rozwiązań poszczególnych wydarzeń, ale widać że to zamierzony cel autorki, bo wszyscy młodzi bohaterowie w tej powieści są żywiołowi i otwarci na swobodne dialogi. Widać to przede wszystkim w kontraście z dorosłymi, którzy są zabawni i zrelaksowani, ale też zupełnie inni niż młodzież. Nie mam żadnych zarzutów wobec kreacji bohaterów - Liv polubiłam od pierwszego tomu, za jej żywiołowość, temperament i zdolność logicznego myślenia. Zniknęła gdzieś zagubiona dziewczynka, która walczyła ze swoją niepewnością i demonami jej własnego sumienia. Przegoniła wszelkie refleksje na temat przyszłej, nowej rodziny i przestała rozwodzić się nad problemami, które nie miały najmniejszego znaczenia. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że w trzeciej części po prostu dorosła. W finale nawet Henry dał się poznać od innej strony i polubić (choć Grayson dalej jest dla niego silną konkurencją pod względem kreacji postaci), ale dalej pozostaję w niepewności, czy to dobry kandydat do roli wątku miłosnego. I choć postaci w trzecim tomie również nie brakuje, to są one napisane z pomysłem i lekką ręką - po prostu nie da się ich nie lubić za ich temperament i nieprzemyślane decyzje, nie rzadko przywołujące na usta czytelnika szczery uśmiech.

W wielkim finale rozwiązał się również motyw tajemniczego demona, który stał murem za szaloną Anabel. Aura tajemniczości nabierała znaczenia za każdym razem, gdy Liv wychodziła poza swoje senne drzwi i wędrowała korytarzami - mrok jakby nabierał na sile i straszył nie tylko bohaterkę, ale i czytelnika. Klimat niepewności całkiem dobrze podbudował napięcie w oczekiwaniu na rozwiązanie co w efekcie sprawiło, że książkę przeczytałam jednym tchem. Przyznaję, że pomysłowość Gier właściwie nie ma granic, bo motyw snów został wzniesiony poziom wyżej niż w przypadku pierwszych części - pojawiło się więcej umiejętności bohaterów, więcej efektywnych możliwości świadomego śnienia. Pytania bez odpowiedzi zmieniły się w działania, bohaterowie przestali działać na oślep, bo w końcu zrozumieli, że gra toczy się o wysoką stawkę. I choć w całej fabule właściwie były tylko dwa wątki - tajemnicza Secrecy i złowróżbne działania Anabel oraz Arthura, to autorka poprowadziła wydarzenia w kierunku szybkiej akcji i nuty tajemnicy - ktoś mąci w snach ich najbliższych, ktoś zmusza do robienia złych rzeczy pod postacią snu na jawie i nikt nie wie o co właściwie w tym wszystkim chodzi. Czy faktycznie stoi za tym tajemniczy demon o którym wciąż mówi Anabel? 

W finale nie zbrakło tajemnicy i nuty niepewności. Bohaterowie doskonale się spisali, rzucając się w wir przygody i nie poddając wyzwaniom. Nawet tym, które okazały się dosłownie demoniczne. Kerstin Gier zakończyła swoją serię z pomysłem i choć nie zabrakło w niej lekkości oraz poczucia humoru - w tym tomie działo się znacznie więcej niż we wcześniejszych dwóch tomach. A takie finały cieszą najbardziej. Żałuję, że to już koniec, ale jednocześnie czuję się bardzo usatysfakcjonowana - polecam na poprawę humoru i dla samej dobrej historii!

"Dracula" Bram Stoker

"Dracula" Bram Stoker, Tyt. oryg. Dracula, Wyd. Vesper, Str. 426

"Kocham szarość, mrok i ciemność nocy, lubię być sam, a za najodpowiedniejsze towarzystwo uznaję własne myśli."

Cofnijmy się na moment do czasów, gdy wampir budził grozę. Do czasów, w których sama nazwa tego stworzenia budziła nieopisany strach i nie było mowy o tym, by rozkochiwał w sobie miliony serc niewinnych nastolatek. To nie ta historia, nie te czasy. To powieść zgoła inna, bardziej prawdziwa, na wskroś przeszywająca.

Uwielbiam się bać. Nie ma nic przyjemniejszego od dreszczyku przerażenia, szczególnie późną nocą, kiedy już dawno zapadł zmrok. Historia najbardziej znanego wampira świata nie była mi obca, bo dawno temu przeczytałam powieść "Wład Palownik. Prawdziwa historia Drakuli", która rewelacyjnie uchwyciła jego sylwetkę na tle historii. Mogłam jednocześnie przygotować się do powieści Stokera i nastawić się na okrucieństwo, jakim cechował się główny bohater. Nie oznacza to jednak, że nie odczuwałam przy tej lekturze strachu - bo uwierzcie mi, chyba nie da się tego ominąć. To historia, która momentalnie zaczyna płynąć w żyłach, od pierwszego momentu zwrócenia uwagi na tekst.

Nie jest to łatwa powieść, nie ma się jednak co dziwić, bo powstała w roku 1897. Styl jakim posługiwał się autor przejawia wszystkie charakterystyczne cechy ówczesnych mu czasów i na początku jest bardzo trudny, niemal przyciężkawy, więc chwilę zajęło mi rozeznanie się w powieści. Jednak z perspektywy czasu, kiedy poznałam już całą historię uważam, że to jeden z lepszych stylów literackich jaki czytałam - słowa idealnie komponują się z historią, przedstawiają niemal żywy obraz rozgrywanych wydarzeń a wyłowienie masy wyjątkowych cytatów nie stanowi żadnego problemu. To chyba największy atut tej powieści - styl, w który trzeba się wczuć i który trzeba polubić, ale gdzieś w tym wszystkim jest stylistyczny pazur, naprawdę warty uwagi.

Fabuła przeplata ze sobą dzienniki narratorów powieści, listy, telegramy, wycinki z gazet. Powieść rozpoczyna się w momencie podróży Jonathana Harkera, który uparcie zmierza do posiadłości Drakuli mimo licznych ostrzeżeń. Motyw przewodni: interesy ponad wszystko, w tym przypadku nie sprawdza się najlepiej, bo Jonathan sam prosi się o kłopoty - bardzo szybko orientuje się, że został więźniem Drakuli. To postać, która chyba najmniej przypadła mi do gustu z całej gamy - bądź co bądź - naprawdę dobrze nakreślonych postaci. Jonathan okazał się łatwowiernym nowicjuszem, który postawił karierę wyżej od własnego bezpieczeństwa i naraził przy tym na niebezpieczeństwo swoich bliskich. Narzekanie na okrutne traktowanie nijak się miało do losów Lucy Westenry, przyjaciółki narzeczonej Jonathana. To ona jako pierwsza padała ofiarą tajemniczych wydarzeń, których podstawy zostały nakreślone już w posiadłości hrabiego Drakuli.

Zło wkradło się do świata zwykłych śmiertelników pod postacią legendarnego, nieśmiertelnego wampira. "Drakula" to klasa sama w sobie i nic dziwnego, że powieść ta tak dobrze odnalazła się w gatunku klasyki, po którą zdecydowanie warto sięgać. Współczesna postać wampira nijak ma się do tego, który stał się prekursorem nieśmiertelnych istot - Vlad Drakula potrafi wywołać strach samym swoim jestestwem. Mocno działa na wyobraźnię pierwszoosobowa narracja zamknięta w dzienniku przepełnionym dużą dawką emocji. Odbija się to wszystko na czytelniku, który niemal sam czuje się bohaterem wydarzeń.

poniedziałek, 20 marca 2017

"Outliersi" Kimberly McCreight

"Outliersi" Kimberly McCreight, Tyt. oryg. The outliers, Wyd. Czarna Owca, Str. 384

"Ciągle słyszę, że jestem zbyt wrażliwa i za bardzo się przejmuję. W dodatku nie tym, czym należy się przejmować."

Kimberly McCreight swoim thrillerem młodzieżowym bardzo szybko zwróciła na siebie moją uwagę. Nie tylko sama okładka wydaje się bardzo intrygująca, ale już wstęp powieści zapewnia dobre wrażenia. Przyznaję, że bardzo szybko dałam się wciągnąć do fabuły i z zaciekawieniem śledziłam dalsze losy. Powieść "Outliersi" pozytywnie mnie zaskoczyła mimo kilku niewielkich wad.

Zacznę od tego, że powieść obiecywała mi dobrze nakreślony wątek tajemnicy rozgrywany w mrocznej atmosferze. To zaleta thrillera, więc również wymóg konieczny. Sam pomysł na rozegranie fabuły okazał się naprawdę trafiony i faktycznie otrzymałam tą dozę niepewności co też kryje się na kolejnych stronach. Wylie po otrzymaniu sms'a do swojej przyjaciółki, która błaga w nim o pomoc nie ma pojęcie co robić. Powoli otrzymuje kolejne, co raz bardziej niezrozumiałe wskazówki jak odnaleźć Cassie, ale jest jeden warunek - Wylie musi wyruszyć na pomoc u boku Jaspera, chłopaka o którym nie ma najlepszego zdania. Każda kolejna wiadomość wysyłana jest z większą desperacją i co raz bardziej lakonicznym wydźwiękiem, więc im dalej podążają główni bohaterowie tym mniej wiedzą, są dalej od domu niż przypuszczali i nie mają najmniejszego pojęcia jak to wszystko rozegrać.

Przy pierwszych stronach akcja rozwija się z minuty na minutę i dozuje napięcie, które idealnie łączy się z  zapowiedzianą tajemniczością. Jednak im dalej w fabułę tym więcej zaczęłam dostrzegać przejrzystych motywów, które były banalnie proste do rozgryzienia. Coś nieoczywistego jak na złość zaczęło ujawniać tajemnicę zdecydowanie zbyt szybko i chociaż w pewnym momencie autorka przystopowała z ujawnianiem szczegółów i zaskoczyła mnie zakończeniem - nie było to tak spektakularne jak powinno. Stopniowanie napięcia w połowie historii na moment przestało istnieć, stąd ten problem, ale finał jednocześnie pozwala mi mieć nadzieję, że to chwilowy kryzys w rozgrywkach. Autorka niewątpliwie ma dobre pióro i potrafi operować zaskakującymi zwrotami akcji wymieszanymi z tajemnicami z przeszłości, więc wymaga jedynie dopracowania poszczególnych scen.

Niestety nie jestem przekonana co do kreacji głównych bohaterów. Byli ciekawi, owszem - ale jakby mało wiarygodni. Wylie nie jest postacią, którą polubiłam od razu, a nawet teraz - po skończonej lekturze - zastanawiam się czy jest bohaterką, która dorównuje samej fabule. Mam wrażenie, że nie do końca, bo gdzieś po drodze zagubiła się jej zdolność do racjonalnego myślenia, jakby strach przed nieznanym i walka z lękiem przed wychodzeniem z domu po śmierci matki podziałały na nią bardziej paraliżując niż można by przypuszczać. To wszystko na całe szczęście rozmywa się w dalszej fabule, gdzie dziewczyna płynnie przechodzi do bohaterki, która przestaje irytować a jedynie intryguje swoimi kolejnymi posunięciami. Podobnie jest z Jasperem, który niesłusznie oceniony zmienia się w chłopaka nie do poznania. Jakby wspólna wyprawa odmieniła tych dwojga, którym przyszło się zmierzyć nie tylko z traumatyczną walką o uratowanie przyjaciółki, ale i ponownym przeanalizowaniem wartości rodzinnych i przyjaźni.

Choć historia ma swoje wady, to nie znaczy, że nie jest dobra. Przede wszystkim gra pozorami, które trzeba ominąć, by móc zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Pokręcona historia zaczyna rozjaśniać się dopiero w finale, gdy sprawnie łączy ze sobą wszystkie mało logiczne do tej pory wydarzenia, a bohaterowie odmieniają się na oczach czytelnika. To jak wejście do wody, która na początku wydaje się przeraźliwie zimna, ale im głębiej wchodzimy tym mniej odczuwamy chłodu. Nie napiszę, że "Outliersi" to zła powieść, bo minę się z prawdą - przypadła mi do gustu mimo kilku wad i to nawet bardzo. Jestem zaskoczona pomysłem i już wyczekuję kontynuacji. To bez wątpienia dobra pozycja w kategorii tegorocznych nowości. Polecam!

Za możliwość przeczytania dziękuję Księgarni Taniaksiazka.pl

"Frankenstein" Mary Shelley

"Frankenstein" Mary Shelley, Tyt. oryg. Frankenstein or The Modern Prometheus, Wyd. Vesper, Str. 320

"Bo nic się tak nie przyczynia do uspokojenia umysłu jak zdecydowany cel- najlepszy punkt zaczepienia dla duszy i niczym nie zaślepionego intelektu."

Dawno temu, kiedy nikt jeszcze nie miał pojęcia o wampirach podbijających serca nastolatek, o wilkołakach toczących bój o swoje miejsce w życiu niewinnych dziewcząt, Mary Shelley powołała do życia jedną z istot, która potrafi zmrozić krew w żyłach samych swoim istnieniem. I wcale nie zamierzała podbijać niczyich serc, ale kto wie - może chętnie by je zjadła?

Nie ma nic dziwnego w tym, że "Frankenstein" trafił do kanonu klasyki, o której wspomina się przez lata. Trudno mi jednak określić w jaki tak właściwie gatunek mogłabym wpleść tą powieść. Po części jest to historia fantastyczna, czego idealnym przykładem jest sam tytułowy bohater. Jednak wszystko to jest również trochę straszne, więc czy mogłabym zaliczyć tekst do powieści grozy? A może zakwalifikować tą lekturę jako idealny przykład dawnej powieści społecznej, trochę przerysowanej (bo co tu robi ten Frankenstein?), ale jednak trafnie rozkładającej na czynniki pierwsze ludzką psychikę? Nie mam pojęcia, który z tych motywów przewodnich jest odpowiedzialny za przydzielenie tej powieści do jednego konkretnego gatunku, ale wiem jedno - całość wypadła naprawdę wzorowo.

Jak to już bywa z klasykami pisanymi dawien dawno - nie jest to książka łatwa, a czasami nawet męcząca. Trudno przebrnąć przez pierwsze strony historii, w której narrator zwraca się w swoim liście do siostry i opisuje swoją przygodę. Robi to trochę niefortunnie, bo właściwie nie zainteresował mnie ani jednym zdaniem i gdybym nie liczyła na dobre rozwinięcie, istniała duża szansa porzucenia przeze mnie lektury już na wstępie. Ale im dalej w fabułę, tym wszystko zaczynało się rozwijać, pojawiła się pierwsza wzmianka o Frankensteinie, później druga i kolejna, a każda następna wydawała się co raz bardziej intrygująca. Narrator słowami tytułowego bohatera opisuje postępowanie oszalałego z ambicji naukowca i jego historię. Victor Frankenstein nie wyjawił jednak zbyt wiele z samego procesu powstawania jego dzieła i owiał nutą tajemnicy sam akt tworzenia. To wzbudziło moją ciekawość i popuściłam wodzę wyobraźni, szczególnie że sam wygląd Frankensteina też nie został konkretnie przedstawiony. Może poza tym, że okazał się istotą silniejszą od człowieka i budzącą wstręt od jednego spojrzenia.

Można tutaj zaangażować swoją wyobraźnię, by ta podsuwała nam co raz to okrutniejsze obrazy. To najlepszy aspekt tej książki - fabuła jest zaskakująca i intrygująca, ale jednocześnie nie podaje wszystkiego na tacy. Czytelnik zaczytuje się w każdej kolejnej stronie i wciąż ma ochotę na więcej, ale to powieść o trochę innym znaczeniu - niesie ze sobą przesłanie społeczne, w której natura człowieka staje na pierwszym planie. Myślę, że każdy z Was odczuję tą lekturę inaczej, bo właśnie tak została napisana - by pobudzać ludzkie odruchy i emocje o których dawno zapomnieliśmy.

niedziela, 19 marca 2017

"Coś o tobie i coś o mnie" Julie Buxbaum

"Coś o tobie i coś o mnie" Julie Buxbaum, Tyt. oryg. Tell Me Three Things, Wyd. Dolnośląskie, Str. 304

Wiem o czym myślicie. Okładka - do schrupania. Prawda? Od razu przyciąga wzrok. Aż chce się po nią sięgnąć i zajrzeć do środka by przekonać się czy wnętrze jest również takie apetyczne.

Powieść Julie Buxbaum to typowa historia młodzieżowa, skierowana do tych, którzy mają ochotę na coś lekkiego i przyjemnego. Utrzymana w niezwykle sympatycznej atmosferze nawiązuje do problemu, który w gruncie rzeczy mógłby przydarzyć się każdemu z nas. Zatem pojawia się pierwszy pozytyw - realna historia, możliwa do zrozumienia.

Jessie, główna bohaterka, ma pecha w życiu. Właśnie trafiła do obcego miasta, w którym kompletnie nie może się odnaleźć. Samotna w obcym, nieznanym domu trafia do jeszcze gorszej szkoły, w której nie ma ani jednej życzliwej osoby. I gdy dziewczyna traci już wszelkie nadzieje na normalne życie - otrzymuje e-mail od tajemniczej osoby. Ich korespondencja: pełna zrozumienia, ciepłych słów i wzajemnego budowania przyjaźni zmienia się w namacalną nić porozumienia. Tylko jest jeden problem: to wirtualna przyjaźń, którą czas przerzucić na realny świat. Tylko czy Jessie i jej tajemniczy nieznajomy są na to gotowi? Trudna sprawa, bo Jessie jest przesympatyczną bohaterką i kibicowałam jej w całej tej pokręconej historii bardziej niż mogłam przypuszczać. Jednak obawiałam się przeniesienia jej znajomości do realnego świata. Sami wiecie - czasami druga osoba zza ekranu może okazać się kimś zupełnie innym. Trudno wyobrazić sobie gorsze zakończenie dla dziewczyny, która przeszła w życiu tak wiele.

Oczywiście mamy tutaj powieść, która w żaden sposób nie zagraża naszej bohaterce, co nie zmienia faktu, że poruszony został bardzo ważny temat budowania własnego charakteru. Bywa tak, że pisanie lepiej wychodzi niż mówienie, więc łatwiej jest budować pozory. Autorka bardzo lekko nakreśliła problem ówczesnego społeczeństwa - poprzez technologię do prawdziwego świata. Fabuła nakreślona lekkim, przyjemnym językiem ani na moment nie zeszła na moralizatorki ton, którego możecie się obawiać. Nic z tych rzeczy, to przede wszystkim niezwykle sympatyczna powieść o trochę pokręconym życiu prostej dziewczyny. Jessie nie jest idealna, ma pewne wady, których nie da się skorygować, a jednak stanowi wzór do naśladowania, gdy z podniesionym czołem stawia światu wyzwanie,

Historię bohaterki śledziłam z czystą przyjemnością i wielkim zaangażowaniem. Autorka fantastycznie nakreśliła nutę tajemnicy nad nieznajomym adresatem wiadomości i skłoniła mnie do poszukiwania osoby, która za tym wszystkim stoi. Przyznaję, że Buxbaum naprawdę się do tego przyłożyła, bo na zakończenie spotkała mnie miła niespodzianka. Stopniowo nawiązywana relacja między tą dwójką wprowadza wiele niewiadomych, przez co bardzo łatwo wytypować kilku podstawowych podejrzanych, ale w rezultacie tajemniczym adresatem może być każdy. I choć sam czytelnik w oka mgnieniu rozpozna tajemniczego "ktosia", nie ominie go dobra zabawa i przyjemna lektura.

"Coś o tobie i coś o mnie" to słodko-gorzka opowieść o urokach samotności. Czasami brakuje nam wyłącznie kogoś z kim moglibyśmy porozmawiać i wyrzucić z siebie to co nas dręczy. Potrzebujemy zrozumienia i oparcia, o czym rewelacyjnie napisała autorka w swojej powieści. I choć to subtelna, lekka i niezobowiązująca historia dla każdego - ma w sobie pewien urok tych lektur, w których możemy doszukać się drugiego dna. Jedynie pozostaje nuta żalu, że czyta się ją tak szybko. Bez cukru, z subtelnymi schematami do przełknięcia i bardzo sympatyczną bohaterkę - powieść idealna dla każdego.

"Maestro" Geir Tangen

"Maestro" Geir Tangen, Tyt. oryg. Maestro, Wyd. Dolnośląskie, Str. 320

Po raz kolejny napiszę: Norwegia ze swoim klimatem to idealne miejsce do rozgrywania wydarzeń kryminalnych. Tangen to wykorzystał i napisał zaskakująco dobrą powieść. Jednak czy powinnam się dziwić? Przecież norweskie kryminały od lat są tymi najlepszymi.

Haugesund, miejsce akcji, to malownicza miejscowość, która stanowi tło akcji. Niewiele dowiedziałam się na temat tej miejscowości, bo autor raczej nie zagłębiał się w jej opisy, ale nawiązywał do niej wystarczająco często, by przywołać klimat małomiasteczkowej społeczności. W gronie mieszkańców pojawił się także Viljar - główny bohater powieści wzbudzający wiele sprzecznych emocji. 

Viljar jest dziennikarzem, którego dotknęło wypalenie zawodowe. Na samym początku nie przekonał mnie do siebie swoim narzekaniem i depresją. Sam doprowadzał swój umysł do przywoływania nieistniejących lęków i zakrawających na absurd sytuacji. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy po jego poznaniu to pytanie, czy aby na pewno mam do czynienia z kimś poważnym. Bo czy tak zachowuje się rasowy dziennikarz? Gdy otrzymuje e-maile obiecujące samosąd praktycznie nie reaguje, zbywając całą sytuację wzruszeniem ramion. Ale gdy tajemniczy nadawca realizuje swój plan, w głowie Viljara w końcu pojawia się chęć działania. I w tym momencie bohater dynamicznie przeskakuje z nijakiej postaci do pierwszoplanowego głównego śledczego, w którego śledztwie aż chce się uczestniczyć.

To wielki plus tej powieści - dynamizm nie tyle Viljara, co i akcji, która rozpoczyna się bardzo klasycznie: najpierw powolna, niemal przestojowa opowieść o tym jak wiele złego ofiaruje nam świat i nagle tragedia, która otwiera wszystkim oczy. Gdy na pierwszy plan wkracza Maestro, rozpoczyna się prawdziwa symfonia. Morderca ma wszystko idealnie zaplanowane i aż strach pomyśleć do czego jeszcze jest zdolny, bo igra sobie z policjantami jak mu się tylko podoba. Bez wątpienia dziennikarza i mordercę łączy nić powiązania, ale Lotta Skeisvoll - prowadząca śledztwo, nie jest w stanie rozgryźć tej zagadki. Więc łączy swoje poszlaki z tymi, które ma dziennikarz i razem rozpoczynają pościg za tajemniczym Maestro.

Geir Tangen utrzymał niebanalny klimat tajemniczości i intrygująco rozwinął swoją fabułę. Zamydlił mi oczy bezbarwnym bohaterem, który okazał się jedynie przykrywką do dynamicznego rozwoju i zaangażował w pościg za szaleńcem. To wszystko ładnie się ze sobą połączyło i zbudowało kompletną całość: z dobrą zagadką, ciekawym zakończeniem i wyrazistymi bohaterami. A w tle - problemy depresji, które mogą dotknąć każdego i o których nie powinno się zapominać. "Maestro" to dynamicznie rozwijający się kryminał, zaskakujący i przenikliwy. Nie da się z nim nudzić. Polecam!

sobota, 18 marca 2017

"Mroczny zaułek" Louise Doughty

"Mroczny zaułek" Louise Doughty, Tyt. oryg. Apple Tree Yard, WYd. Burda Książki, Str. 350

Jak daleko jest w stanie posunąć się człowiek? Czy popełnione błędy mogą odejść w niepamięć? Czy nasze nieprzemyślane wybory są w stanie doprowadzić nas na skraj wytrzymałości?

Yvonne Carmichael, bohaterka powieści, osiągnęła w życiu wiele. Kariera w dziedzinie genetyki okazała się spełnieniem marzeń, a rodzina dodawała jej sił. I choć żyje w naprawdę udanym małżeństwie, pewnego dnia - pod wpływem impulsu - daje się zauroczyć mężczyźnie, o którym nic nie wie. Trudno mi powiedzieć czym kierowała się w swoim wyborze, ale myślę, że decyzja nie była podjęta po wielu przemyśleniach - stało się, po prostu, bez większych wyjaśnień. A co zaskakujące, choć wybór nie jest godny podziwu, nie skreśla to bohaterki w oczach czytelnika. Polubiłam jej charakter i chętnie śledziłam dalsze losy, trzymając kciuki by jednak wszystko się udało.

Yvonne stawia pod znakiem zapytania cały swój świat. Ciężko pracowała na to, by osiągnąć spełnienie w pracy i rodzinie, a jednak zdecydowała się na namiętny romans. Mając nadzieję, że odgrodzi od tego swoje życie i będzie dalej kontynuować romans w mrocznych zaułkach Londynu. Pomysł - rewelacyjny, bo autorka fantastycznie rozdzieliła na samym początku barwne, radosne życie bohaterki z tym gwałtownym, namiętnym, w brudnych zakamarkach wielkiego miasta. Jednak im dalej w fabułę, tym bardziej ta granica zaczęła się zacierać - nie za sprawą nieumiejętności autorki (o nie, warsztat literacki Louise Doughty ma fenomenalny), a za sprawą prawdziwego życia, które lubi komplikować i rzucać kłody pod nogi. 

Wszystko psuje się na przyjęciu uniwersyteckim, gdy główna bohaterka pada ofiarą przemocy. To wstęp do kłamstw i problemów, które spadną na głowę Yvonne, ale nie tylko - czytelnik krok po kroku zacznie odkrywać prawdę, jaka kryje się za tym wszystkim. Autorka rewelacyjnie nakreśliła mroczną atmosferę niepewności i tajemniczości, która skrywa wiele ludzkich dylematów. Już pierwsze strony utwierdziły mnie w przekonaniu, że Louise Doughty wie, jak zaintrygować czytelnika i jednocześnie utrzymać go w niewiedzy do ostatniej strony. Stworzyła misternie utkaną nić nieporozumień, kłamstw, ludzkich namiętności, w których na jaw zaczęły wychodzić tajemnice zbrodni i zdrady. W momencie, gdy główna bohaterka trafia na salę sądową, oskarżona o współudział w morderstwie - rozpoczyna się najlepsza część historii. Tutaj, od samego początku i z ręką na sercu, prawda wychodzi na jaw. Jaka by ona nie była. I sam czytelnik, choć żałuje w głębi serca Yvonne, przede wszystkim zaczyna się zastanawiać, jak wielkie konsekwencje niosą ze sobą nieprzemyślane decyzje.

"Mroczny zaułek" to powieść tajemnicza, seksowna i wciągająca. Hipnotyzuje od pierwszych stron swoją elektrycznością i mroczną atmosferą londyńskich zaułków. Tutaj prawda zderza się z ponurą rzeczywistością i nie ma miejsca na łzy, trzeba walczyć o swoje, by nie pozostać z niczym. Takiej historii było mi trzeba, pełnej ukrytych znaczeń, odkrywanej krok po kroku - z rewelacyjnym wątkiem psychologicznym głównych postaci. Na moment zajrzałam do umysłów tych, którzy pojawili się na pierwszym planie i nie ukrywam - dało mi to do myślenia. Polecam!

piątek, 17 marca 2017

"Nic dwa razy się nie zdarzy" Joanna Szarańska

"Nic dwa razy się nie zdarzy" Joanna Szarańska, Wyd. Czwarta Strona, Str. 307

Seria Joanny Szarańskiej to jedna z przyjemniejszych komedii pomyłek. Pomysłowa, zabawna, pełna swobodnego lekkiego humoru - nie sposób się od niej oderwać. "Nic dwa razy się nie zdarzy" to trzeci tom serii Kalina w malinach, który jest częścią trzymającą poziom swoich poprzedniczek.

Kalina to bohaterka z wigorem. Każdy jej dzień zapowiada się na swobodną sielankę, która pozwoli jej czerpać radość z życia. Tylko, że dni dziewczyny nie są typowe, nie wspominając już o tych, które mają być tymi najpiękniejszymi... Każda część przygód Kaliny zaczyna się bardzo podobnie - wszystko zapowiada się na to, że dany okres będzie w życiu dziewczyny wyjątkowym. I owszem, tak właśnie jest, ale przewrotność losu daje jej zawsze popalić i to tak, że nie sposób się nudzić śledząc jej przygody. Tym razem było dokładnie tak samo: to miał być najpiękniejszy dzień w życiu Kaliny. Już niebawem stanie na ślubnym kobiercu u boku swojego ukochanego Marka. I zrobi wszystko, by tym razem pech i niepowodzenie na moment zapomniały o jej istnieniu. Bo w końcu coś się jej od życia należy, prawda?

Perypetie Kaliny to przesympatyczny przykład przewrotności losu, który uwielbia płatać figle tym, którzy nie są na to przygotowani. Autorka fantastycznie zawarła cały sens swojej historii na przykładzie losów głównej bohaterki, bez zbędnego moralizatorstwa. Wiecie jak to jest, gdy coś zawzięcie planujemy a i tak nigdy nie wychodzi po naszej myśli? To właśnie sens życia Kaliny i choć jest mi jej trochę szkoda, to doceniam jej determinację w przeskakiwaniu kolejnych niepowodzeń. Główna bohaterka wcale nie poddaje się tak łatwo i nie daje sobie zajść za skórę, szczególnie że w jej naturze jest pakowanie się w kłopoty, gdy tylko te pojawiają się na horyzoncie.

Seria Kalina w malinach utrzymana jest w tonie lekkiej komedii. Sympatyczne poczucie humoru bawi niemal na każdej stronie, podobnie jak sama bohaterka, która zadziornie podnosi głowę i z dumą idzie przez życie. Przede wszystkim to dla niej chce się kontynuować lekturę i sprawdzić czy i tym razem uda jej się ze wszystkiego wywinąć. Ta część serii miała okazać się wynagrodzeniem ostatnich niepowodzeń, bo w końcu ślub to sprawa nadzwyczajna. Jednak nie możemy zapomnieć, że autorka ma pomysł na swoją serię i doskonale potrafi namieszać nawet w najmniej oczekiwanym momencie - tym sposobem przegania ukochanego Kaliny sprzed ołtarza i sprawia, że dziewczyna pozostaje sama. Wyruszając na poszukiwanie przyszłego męża trafia do domu gangstera, a tam - o zgrozo - niedoszły mąż nawet nie wie kim jest Kalina. O co w tym wszystkim chodzi? Na pewno nie o zamążpójście, bo w końcu nie ma z kim...

"Nic dwa razy się nie zdarzy" to fantastyczna kontynuacja serii. Joanna Szarańska potrafi rozbawić do łez i zaskoczyć obrotem sytuacji. Autorka ma wielki talent do pisania powieści komediowych, a to nie lada wyczyn - rzadko kiedy można trafić na tak sympatyczną powieść ze szczerym poczuciem humoru, przy której można zaśmiewać się do łez i kibicować głównej bohaterce mimo wszystko. Gorąco polecam - wszystkie tomy!