"Dwadzieścia minut do szczęścia" Katarzyna Mak, Wyd. Novae Res, Str. 192
"Boże, w końcu jadę mu tylko podziękować za to, co dla mnie zrobił, a zachowuję się tak, jakbym miała co najmniej paść mu w ramiona i błagać o wybaczenie."
Ile czasu trwa poszukiwanie prawdziwej miłości? Czy jesteśmy w stanie konkretnie określić datę naszego prawdziwego szczęścia? Każdy z nas chciałby, by życie ułożyło się po naszej myśli i zniknęły wszystkie kłody rzucane pod nogi przez podstępny los. Podobne marzenia miała bohaterka powieści Katarzyny Mak, która liczyła wyłącznie na spokój i chwile głębokiego oddechu.
Dwudziestoczteroletnia Michalina nie wspomina dzieciństwa z dużym sentymentem. Wychowywana przez babcię nie odczuła na własnej skórze rodzicielskiej miłości. Jednak dziś, chcąc stanąć na własnych nogach, musi zapomnieć o przeszłości. Problemy jakie stoją na jej drodze nie są proste do pokonania, a przecież od zdanego dyplomu dzieli dziewczynę już tak niewiele. Wystarczy tylko zdobyć praktyki w gospodarstwie ekologicznym i przenieść się na parę chwil na wieś. Jednak czy to naprawdę wystarczy w zdobyciu upragnionego szczęścia?
Niewiele spodziewałam się po powyższej powieści i zdecydowałam się na lekturę przede wszystkim przez potrzebę przeczytania czegoś przyjemnego choć niezobowiązującego. Nie spodziewałam się jednak, że ta króciutka powieść przypadnie mi do gustu aż tak bardzo. Zaprzyjaźniłam się z bohaterami, którzy wypadli na tle rozgrywanych wydarzeń wiarygodnie i rzeczywiście, chociaż nie obyło się bez kilku wpadek niedociągnięcia drugoplanowych postaci, które czasami wypadały zbyt sztucznie i płasko. Jednak skupiając się na samych pierwszoplanowych bohaterach i nie wzbudzając masy oczekiwań śmiało mogę napisać, że Michalina zdobyła moją sympatię tendencją do ciągłego pakowania się w kłopoty czy nawet samych charakterem, jaki mogłam lepiej poznać dzięki pierwszoplanowej narracji.
Fabuła skupia się wyłącznie na jednym wątku co okazało się najlepszym posunięciem zważywszy na niewielką ilość stron. To także pewna wada tej książki, bo obraz namalowany przez autorkę jest urokliwy i chwytliwy, chętnie czyta się o perypetiach głównej bohaterki i kibicuje jej w tej mozolnej drodze ku szczęściu - więc liczba niespełna dwustu stron jak dla mnie nie jest w pełni zadowalająca. Chociaż przyznaję, że autorka na tak niewielkiej powierzchni dobrze wymanewrowała początkiem i finałem, wpasowała w to konkretne role bohaterów i nawet w pewnej chwili powiało tajemnicą dodającą całości uroku. Katarzyna Mak wplotła do krótkiej powieści o Michalinie wiele dobrego: smaczny wątek romantyczny, delikatny i subtelny, w którym urok odgrywa rolę główną. Pojawiły się także odwołania do żalu kierowanego w stronę rodziców, więzy krwi i problemy natury własnej, przez co niespodziewanie ta malutka i niepozorna historia sprawiła mi mnóstwo przyjemności.
Oby więcej było takich historii. Lekka i przyjemna, trochę słodka, ale bez przesady. "Dwadzieścia minut do szczęścia" to ujęcie wszystkiego co dobre w powieściach obyczajowych z wątkiem romantycznym i odwołaniem do pewnego morału. Bohaterowie niepozbawieni wad stają się bardziej wiarygodni a sama historia (chociaż zdecydowanie za krótka) zaskakuje pomysłem i przyjemnym przypomnieniem o tym co w życiu liczy się najbardziej. Moim zdaniem - bardzo udany debiut.
Wiem, jak to głupio zabrzmi, ale jestem zniechęcona do każdej książki, gdzie na okładce jest koń. Mimo że uważam te zwierzęta za piękne i niesamowite, to mam zbyt traumatyczne przeżycia z nimi, żeby dobrze je kojarzyć. Przeniosło się to aż na książki. Ale zapamiętam tę książkę jako odskocznie od cięższych lektur. Wtedy pewnie będzie idealna :)
OdpowiedzUsuńKocham zwierzęta, więc przeczytam.
OdpowiedzUsuńLubię sięgać po debiuty, więc możliwe, że i tę książkę przeczytam. ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że książka przypadła Ci do gustu. Ja chyba nie odnajdę w niej "swojego szczęścia".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://tamczytam.blogspot.com
Brzmi całkiem sympatycznie :)
OdpowiedzUsuń