poniedziałek, 20 kwietnia 2020

"Narzeczona na chwilę" Monika Serafin

"Narzeczona na chwilę" Monika Serafin, Wyd. Niezwykłe, Str. 433

On pilnie potrzebuje fałszywej narzeczonej. Ona być może zagra w tej farsie.

On musiał szybko znaleźć sobie żonę, ona wydawała się idealną pseudo-kandydatką. Tylko czy to nie było z góry przewidziane jako katastrofa?

Monika Serafin debiutuje jako autorka książki papierowej chociaż jej powieść wcześniej mogliście przeczytać na Wattpadzie. Jej powieść odniosła sukces wśród czytelniczek, więc kolejnym krokiem było pójście o krok dalej i przekonanie innych do tego, że powieść romantyczno-komediowa tej autorki może znaleźć uznanie wśród grona czytelniczek. Postanowiłam osobiście przekonać się w czym tkwi sukces.

Fabuła powieści opiera się na losach dwójki skrajnie różnych bohaterów. Ona podejmuje się pracy sprzątaczki w biurze mężczyzny, który wydaje się być szefem wszystkich szefów. On stoi przed trudną decyzją i szczęśliwie trafia na dziewczynę, która chętnie pomoże mu oszukać rodzinę. Decydują się więc na relację na niby, gdzie ona udaje jego narzeczoną a on w końcu może realnie zawalczyć o udziały w firmie. Brzmi znajomo? Mnie również na początku nie przekonała ta schematyczność, to poczucie, że już kiedyś czytałam coś podobnego i to w nie jednej powieści romantycznej, ale chodzi o to, by do każdej lektury podchodzić bez uprzedzeń.

Głowni bohaterowie, czyli wspomniani wcześniej Mackenzie Wilson oraz Quinten Warrick wiodą dość proste życie mimo ich skomplikowanej relacji. Owszem, dziewczyna po wypadku swojej siostry opiekuje się jej córeczką rezygnując przy tym ze swoich marzeń, ale nie ma w tym wszystkim emocjonalnej tragedii - nie ma rozpaczania, załamywania rąk, niepotrzebnych wywodów. Dla mnie to przemawia na korzyść tej książki, ponieważ miała być ona lekka i zabawna, a takie napiętnowanie Mackenzie nie wyszłoby jej na dobre. Nie podoba mi się jednak ukazanie bohaterki w świetle przyjętych zasad, nie masz studiów to musisz szukać pracy poniżej swoich oczekiwań. No cóż, nie tak to wygląda, wszystko zależy od miejsca, czasu oraz determinacji i tego, że żadna praca nie hańbi. Quinten również nie wykazał się zbyt wartościowym bohaterem kłamiąc, oszukując swoich najbliższych i manipulując wszystkimi dookoła. Na początku kompletnie nie potrafiłam się do niego przekonać uznając za człowieka z którym osobiście nie chciałabym mieć wiele wspólnego.

Nie jestem zwolenniczką amerykańskich imion czy miejsc w polskiej literaturze. Mamy tyle piękna naszym kraju, że nie trzeba szukać daleko. To jednak wybór, który pozostawiam autorom - ich decyzja i ich walka, by z tego wybrnąć. Skupiłam się zatem na obietnicy romansu oraz humoru, które miały być wyznacznikami dla tej powieści. Romans faktycznie był i to na całej długości, ponieważ stał się motywem przewodnim fabuły ale humor nie trafił do mnie szczególnie. Uśmiechnęłam się kilka razy przy zadziornych dialogach, ale chyba liczyłam na więcej wesołości.

Ogólnie patrząc z dystansu na "Narzeczoną na chwilę" to oceniam powieść na plus. Styl autorki jest lekki, na pewno jeszcze rozwinie się w jej dalszej literackiej karierze i Monika Serafin nie raz nas zaskoczy. Nie utożsamiłam się jednak z bohaterami i wręcz czasami miałam ochotę mocno nimi potrząsnąć, więc nie wgryzłam się w ich historię tak jakbym tego oczekiwała. To kwestia gustu o czym zawsze będę Wam przypominać - by ocenić jakąś książkę należy przeczytać ją samemu. Dlatego wybór lektury tym razem pozostawiam Wam.

9 komentarzy:

  1. Mnie jakoś do tej książki nie ciągnie. Mimo pozytywnych emocji, więc tym razem sobie odpuszczę.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że nie utożsamiałaś się z bohaterami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe początki kariery autorki :) A książka na pierwszy rzut oka kojarzy mi się z tymi filmowymi komediami romantycznymi. Czasami mam ochotę na takie opowieści, więc sobie na przyszłość zapiszę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj szkoda, że trudno zgrać się z bohaterami. Fabuła wydawała mi się kusząca, ale skoro autorka jeszcze musi więc wykazać, to chyba spasuje.Tym bardziej, że podobnie odbieramy przeczytane książki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciągle mi ta pozycja gdzieś się przewija. Muszę przyznać (nie krzycz!), że przez okładkę raczej bym ją ominęła na sklepowej półce. To moja wada! Plusem jest, jak mówisz, brak wygórowanych, przesadzonych reakcji na najmniejsze zło, ale szkoda, że tego humoru nie było tak dużo, jak mogłoby się zdawać. No i kurczę, ja lubię jak lubię (bez sensu, ale wiadomo o co mi chodzi, haha!) głównego bohatera. Kiedy jest ciężko się z nim obchodzić, automatycznie mi jest ciężko wytrzymać przy lekturze. Pobiec raczej po nią nie pobiegnę, ale nie zaprzeczę, że mogłabym dać jej szansę, gdyby wpadła gdzieś mi w oko :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam tę książkę, więc pewnie kiedyś przeczytam. 😊

    OdpowiedzUsuń
  7. Okładka tej powieści już milion razy przemknęła mi przed oczami. Jestem ciekawa, czy i ja odebrałabym w ten sposób głownych bohaterów. Może przyjdzie mi się przekonać.

    OdpowiedzUsuń
  8. Oooo, coś czuję że mogłaby mi się spodobac. Muszę poszukac jej w internetowej księgarni.

    OdpowiedzUsuń