Czwarty tom niezwykle mrocznej serii „Poranione dusze” opowiadającej o brutalnych bokserach zmuszanych do zabijania.
Tillie Cole potrafi wstrząsnąć swoją publicznością. Znam słodką i uroczą odsłonę autorki, ale zdecydowanie bardziej doceniam to jak nieszablonowo wychodzi naprzeciw schematom i składa na nasze dłonie kolejną odsłonę brutalnych działań, bezwzględnych bohaterów oraz skrajnych emocji, które nie rzadko zwiastują coś przewrotnego.
Autorka czuje się jak ryba w wodzie w mrocznej tematyce i to jest widoczne od samego początku. Spotęgowane działania odbijają się nie tylko na pomysłowo poprowdzonej fabule, ale i przekładają się na ciekawą kreację postaci. Warto więc zatrzymać się podczas czytania, rozłożyć wszystko na czynniki pierwsze i przeanalizować jak sami poczulibyśmy się na miejscu bohaterów, jednocześnie obserwując ich płynną dynamikę zależną od przeżytych doświadczeń. To tylko udowadnia, że nie sięgam po prosty romans skupiający się jedynie na scenach łóżkowych a wychodzimy dalej, poza schemat, by czerpać z lektury jak najwięcej.
Byli tylko numerami. 152 nie pamiętała swojej przeszłości a teraźniejszość doprowadzała ją do skraju rozpaczy. Podawany jej narkotyk wyprał ją ze wspomnień oraz emocji. 901 był maszyną do zabijania, człowiekiem pozbawionym skrupułów. Jednak poznał kobietę, która okazała się jego słabym punktem a ktoś kto nie miał oporów perfidnie to wykorzystał.
To trudna historia, która budzi wiele skrajnych emocji. Czasami musiałam odłożyć ją na chwilę i zmierzyć się z myślami w mojej głowie a przecież niewielka ilość stron powinna mi pozwolić przeczytać ją w jeden wieczór. Nie tym razem. Mrok otaczający bohaterów, ich wola walki oraz chęć przetrwania w brutalnej rzeczywistości nakręcały maszynę zła, która nie pozwalała na jakiekolwiek dobre zakończenie. Nieustannie więc napotykałam przeszkody, trudno było mi uwierzyć, że stanie się coś co przegoni burzowe chmury a jednak przewracałam kolejne strony z nadzieją, z zapartym tchem, bo nie chciałam pozostawić bohaterów samych sobie. Oto więc dowód na to, że otrzymaliśmy w pełni angażująca opowieść zdecydowanie wartą poświęconej jej uwagi.
"Riot" zamyka serię Poranione dusze i pewnym stopniu pozostawia nas w poczuciu, że nic nie będzie już takie samo. Trudno było rozstać się z bohaterami i tym bezwzględnym światem, ale muszę przyznać, że Tillie Cole jak zawsze stanęła na wysokości zadania i ofiarowała nam po brzegi napakowaną emocjami przygodę - trudną i bolesną, ale jednocześnie niosącą nadzieję.
Ja jeszcze nie miałam okazji czytać tej serii.
OdpowiedzUsuńLubię twórczość Tillie Cole, dlatego chętnie zapoznam się z powyższą książką.
OdpowiedzUsuń