Hołd dla klasycznego horroru w nowoczesnym wydaniu.
Do żadnego horroru nie trzeba mnie zachęcać dwa razy. Szczególnie, gdy wychodzi spod pióra jednego z moich ulubionych autorów. Do twórczości Grahama Mastertona mam ogromny sentyment a wszystko co nowe (nie wznowione) chłonę dwa razy chętniej. Nie mogłam więc oprzeć się lekturze "Szpitala Filomeny", która porwała mnie na kilka jakże wspaniałych godzin!
Przygotujcie się na opowieść pełną wrażeń. Autor, w charakterystycznym dla siebie stylu bajarza, porywa nas w przejmującą, budzącą grozę opowieść, która rewelacyjnie wykorzystuje atuty gatunku. Nie łatwo jest napisać straszną powieść bez filmowych elementów zaskoczenia, ale wprawny pisarz wyciąga wnioski oparte na latach własnych doświadczeń i tak powstaje fabuła mroczna, intensywna i piekielnie klimatyczna, która przyprawia o ciarki a także przyspiesza bicie serca.
Wyobraźcie sobie opuszczony szpital, który ma za sobą lata mrocznej historii. To właśnie na tutejszych korytarzach rozegra się prawdziwa tragedia, gdy do głosu zostaną dopuszczone bezwzględne demony. Szpital Filomeny do dziś okryty jest niesławą i odstrasza każdego kto o nim pomyśli. Lilian Chesterfield wbrew plotkom kupiła ogromną posiadłość położoną w malowniczym parku i postanowiła ją odrestaurować. Nie bała się wszelkich znaków sugerujących, że ktoś (lub coś) co tam mieszka, nie toleruje jej obecności. Do momentu, kiedy zrozumiała, że wpadła w prawdziwe kłopoty.
Brawo za klimat! Brawo za wykonanie! Masterton powraca w swoim dawnym stylu i porywa nas w wir nieprawdopodobnej przygody. Już od pierwszych stron czytelnik ma poczucie nieuchronnej tragedii a im dalej w las, tym więcej drzew przysłania nam widok i gubimy orientację w terenie. Ten chaos jest jednak w pełni zaplanowany, aby czytelnik do samego końca nie domyślił się co dzieje się w mrocznej posiadłości a elementy grozy i zaskoczenia utrzymane na wysokim poziomie potęgują napływ emocji. Stare, tajemnicze posiadłości zawsze budzą respekt i poruszają wyobraźnię, więc w tym przypadku nie mogło być inaczej - zło nakładało się na podejmowane przez główną bohaterkę decyzje i tak napędzała się machina dynamicznej akcji.
Bawiłam się wybornie podczas czytania. Właśnie takiego horroru mi brakowało, z krwi i kości, dusznego, intensywnego, który poruszył wszystkie zakamarki mojej wyobraźni. "Szpital Filomeny" to jazda bez trzymanki, lawina atrakcji i powieść tak dobra, że po prostu nie sposób się od niej oderwać. Polecam czytać wieczorami, dla podbicia klimatu, ale przyznaję, że nawet w biały dzień obecny może być dreszcz przerażenia, gdy każda strona obfita jest w mroczne i trudne do wyjaśnienia atrakcje. Dla mnie - rewelacja!
Wciąż zastanawiam się nad sięgnięciem po tę książkę i nadal się waham. Możliwe, że kiedyś po nią sięgnę, ale mam wrażenie, że to wciąż jeszcze nie jej czas w moim życiu.
OdpowiedzUsuń