Poruszająca reinterpretacja celtyckiej legendy o Tristanie i Izoldzie.
Uwielbiam nowe interpretacje wszystkich baśni i legend. Uwielbiam autorów z nieograniczoną wyobraźnia, którzy nadają nowe tchnienie przeszłym opowieściom. Dlatego z ogromną przyjemnością sięgnęłam po powyższą lekturę, mając nadzieję, że spełnią się wszystkie moje oczekiwania.
Z tym "nowym" może przesadziłam, ponieważ Maria Kuncewiczowa wydała swoją powieść w 1967 roku, ale z kolei "Tristan i Izolda" mają swoje źródła w XII wieku. Sama autorka prowadzi nas również przez dość luźną interpretację, nadając jej nowych barw oraz współczesnych kształtów, więc nie kłócąc się o detale zaznaczam - oto powieść fabularna, oparta na przykładzie losów bohaterów celtyckiej legendy, pisana z pasją i oddaniem, nastawiona na plastyczny styl, piękny język oraz ponadczasowy przekaz. Kuncewiczowa zaskoczyła możliwością czytania pomiędzy wierszami, pokazała akcję opartą na znanych wszystkim niełatwych doświadczeniach i tym sposobem przełożyła coś dawnego na historię bardziej uniwersalną.
Michał próbując zapomnieć o koszmarnych realiach drugiej wojny światowej wyjeżdża do Anglii, gdzie mieszka jego mama. Tam poznaje Kathleen, której pomaga ułożyć sobie życie. Jednak pewnego wieczoru dźwięki muzyki zbliżają tą dwójkę ku sobie w uścisku zakazanego uczucia. I tak rozpoczyna się trudna przygoda, pełna wzlotów i upadków, która naznaczy ich swoim piętnem wszystkich dookoła.
Autorka poruszyła wiele ważnych kwestii, nawiązywała nie tylko do uczucia, które nigdy nie powinno mieć miejsca, ale także analizowała wpływ wojny na pojedynczą jednostkę. Pozwoliła nam rozłożyć na czynniki pierwsze profile psychologiczne wszystkich bohaterów, choć nie ułatwiła sprawy narzucając własne osądy. Wolę fabuły wolne od interpretacji autorów, ale w tym przypadku silny wpływ miało same pokłosie legendy a sylwetki niegdysiejszych Tristana i Izoldy mocno angażowały działania bohaterów nadając bieg ich wyborom. Nie czuję jednak rozczarowania takim postawieniem sprawy, wręcz przeciwnie, cieszę się, że otrzymałam lekturę trudną, bardzo angażującą, intensywną w przekazie i zmuszają nasze szare komórki do silnej pracy. Dzięki temu proza autorki wciągnęła mnie na kilka niezapomnianych wieczorów.
"Tristan 1946" to lektura, która nie przypadnie każdemu do gustu. Jest jedyna w swoim rodzaju, ciężka i skłaniająca do osądów. Jednak jeśli lubicie reinterpretacje legend, myślę że nie powinniście przejść obok niej obojętnie, ponieważ po pierwsze jest naprawdę ciekawą formą zakazanego związku, po drugie styl autorki zdecydowanie zasługuje na uwagę. Cieszę się, że miałam okazję zmierzyć się z powyższą propozycją a nawet więcej - chętnie poznam inne powieści Marii Kuncewiczowej, ponieważ bardzo podoba mi się tok rozumowania i bieg myśli autorki. Dlatego tym, którzy nie boją się trudnych lektur, polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz