Mistrzyni slow-burn romance powraca!
Na początku pomyślałam sobie: co za nonsensowny tytuł. Później spojrzałam na nazwisko autorki i przypomniałam sobie jej pierwszą powieść, która mnie oczarowała. Zaintrygowana całokształtem a przy tym niepewna tego, czy kolejna lektura Mariany Zapata okaże się równie dobra, postanowiłam dać szansę "Wielki Mur z Winnipeg i ja" co skutecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nigdy nie powinno się oceniać powieści po okładce. Okazało się bowiem, że to cudowna, pełna emocji opowieść, która wywołała u mnie wiele chwil wzruszenia.
Autorka ma w sobie delikatność, której nie da się wypracować a która jest po prostu wrodzoną cechą charakteru. Wyczuć to można w każdej jej powieści, w każdym przeczytanym słowie czy pojawiającej się emocji, ponieważ wszystko jest szczere, przekonujące czytelnika i mocno angażujące nas w losy bohaterów, bo w takiej sytuacji zrozumienie czy utożsamienie się z nimi przychodzi samo. I chociaż nie jest to historia inna niż wszystkie, ponieważ sięga po sportowe motywy, które przecież już doskonale znamy, to styl, lekkość oraz świadome prowadzenie akcji wyróżniają tą książkę na tle innych, pozwalając wierzyć, ze być może podobna przygoda wydarzyła się naprawdę.
Tytułowy Wielki Mur z Winnipeg to Aiden Graves, gburowaty, ale i słynny sportowiec, który ceni sobie komfort i luksus. Niestety nie przekłada się to na docenianie ludzi, którzy go otaczają, ponieważ mężczyzna nie zwraca najmniejszej uwagi na Vanessę, która z asystentki zmieniła się w jego kucharkę oraz służącą. Na szczęście dziewczyna odłożyła odpowiednią kwotę, by rzucić w końcu pracę i zainwestować w lepszą karierę. Stawia sprawę jasno, realizując swoje postanowienia, ale nie spodziewa się, że Wielki Mur zaskoczy wszystkich przychodząc do niej i prosząc, by została. A przecież jeszcze do niedawna nawet nie skinął jej głową na przywitanie. Co więc się zmieniło?
Muszę przyznać, że autorka miała doskonały pomysł konfrontując ze sobą dwa tak silne charaktery. Vanessa bardzo szybko zjednała sobie moją sympatię, ponieważ była nastawiona na działanie i daleko jej było do zbędnego marudzenia. Pewna siebie, niezależna, odważna stanęła na przeciw mrukliwego Aidena, który początkowo nie wyróżniał się niczym szczególnym. Ot kolejny bohater o nad wyraz wielkim ego. Jednak im bardziej go poznawałam, im on sam chętniej odkrywał przed nami kolejne nieznane dotąd cechy swojej osobowości, tym lepiej go rozumiałam, bardziej lubiłam a ostatecznie byłam nim wręcz oczarowana, ponieważ jego historia nie była łatwa a on sam wiele przeszedł, by być w tym momencie swojego życia. To, że zdecydował się błagać Vanessę wiele go kosztowało, ale jednocześnie otworzyło drzwi do potencjalnego wątku romantycznego, który pociągnął za sobą szereg różnorodnych, cudownych wręcz emocji.
Ostatnio zwątpiłam w siebie i pomyślałam, że czas odstawić na pewien czas powieści romantyczne, bo wszystkie wydają się być takie same. Później pojawiła się Marina Zapata i jej "Wielki Mur z Winnipeg i ja", który przełamał moją złą passę, serwując mi opowieść do której z przyjemnością jeszcze wiele razy powrócę. Ogromnie polubiłam głównych bohaterów, z zapartym tchem śledziłam ich niecodzienną relację a otaczające mnie emocje otulały mnie niczym ciepły koc pozwalając na chwilę refleksji czy szczerego uśmiechu. Jeśli więc szukacie powieści dojrzałej, szczerej i pięknie napisanej, w której nie miłość a ludzka relacja pomiędzy bohaterami jest najważniejsza: oto idealna propozycja!
Fakt, że chcesz wracać do tej książki, jest dla mnie wystarczającą rekomendacją, aby po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńNiestety, romanse mają to do siebie, że są mega powtarzalne. Dlatego kiedy trafi się na wyjątek, to książka od razu zyskuje w oczach. :)
OdpowiedzUsuńKsiążka już czeka w kolejce.
OdpowiedzUsuńNarobiłaś mi smaku na tę książkę, gdyż lubię tego typu klimaty.
OdpowiedzUsuńWiele dobrego już o tej książce czytałam.
OdpowiedzUsuń